środa, 23 grudnia 2009

nate dogg & butch cassidy - be thankful // święta

chciałbym tutaj z tego miejsca i w tym momencie życzyć osobom zaglądającym na ten blog wszystkiego najlepszego z okazji Świąt najbliższych i wiadomo jakich. zacnych prezentów, żeby bombki nie pospadały Wam z choinek i żeby pektyny zawarte w kompocie z suszu uratowały Was przed poświąteczną konstypacją. najlepszego również w nadchodzącym roku i zupełnie nowej dekadzie. pozytywnch opcji wykluczających te negatywne i miłych odkryć muzycznych

tak więc w związku ze Świętami, sylwestrem i innymi atrakcjami feriowymi zawieszam na kołku klawiaturę. do usłyszenia w 2010. na koniec oczywiście piosenka do posłuchania, oczywiście świąteczna. g-funkowy numer dwóch g-funkowych kuzynów ze świątecznej składanki wytwórni Death Row Records

Nate Dogg & Butch Cassidy - Be Thankful (1996)

wtorek, 22 grudnia 2009

aretha franklin - rock steady

dziwna przypadłość ludzi słuchających muzyki nr23: konieczność tytułowania wykonawców. wiecie, ktoś musi zawsze być "królem rocka", któraś piosenkareczka musi być "księżniczką popu" itd. jestem to jednak w stanie znieść, żeby nie było. zwłaszcza kiedy taki tytuł, wręcz staje się pseudonimem wykonwacy. wiadomo od razu o kim mowa, gdy ktoś wspomina o "królu rock and rolla". wiadomo od razu o kim mowa, gdy mówi się o "królowej soulu". nie o Dianie Ross, nie o Chace (tak sie odmienia "Chaka"?) Khan, nie o Ninie Simone

Aretha Franklin. Królowa Soulu. Kojarzona przez każdego, choćby ze względu na piosenkę "Respect". "Rock Steady" (z albumu "Young, Gifted And Black") to również obowiązkowa pozycja wszystkich kompilacji jej największych przebojów, do tego źródło jednego z najpopularniejszych breaków w muzyce następnego pokolenia

Aretha Franklin - Rock Steady (1971)

poniedziałek, 21 grudnia 2009

audio two - top billin'

mało jest takich numerów hiphopowych, którym można przypisać tak duże znaczenie w rozwoju gatunku, jak temu jednemu. oparty praktycznie wyłącznie na stopie i werblu podkład, powstały podobno w wyniku błędnego zaprogramowania bitmaszyny stanowi do dzisiaj wzorowy przykład minimalizmu i zmienił kompletnie podejście producentów hiphopowych do perkusji. strona liryczna również miała wpływ na scenę, "i get money, money i got" to ideologia, która przyświeciła następnemu pokoleniu wykonawców. czy to dobrze czy źle, to osobny temat do dyskusji. ważne, że robiło to wrażenie, a lista wykonawców, którzy nawiązywali do tekstu Milka Dee jest imponująca. 20 lat temu na Brooklynie prawdopodobnie nie przeszłoby się nawet od przecznicy do przecznicy bez usłyszenia "top billin'" z jakiegoś ghettoblastera. szkoda tylko, że w całym tym zjawisku zaginęli sami autorzy utworu i przeszli do historii rapu jako typowe "one hit wonder"...

Audio Two - Top Billin' (1987)

niedziela, 20 grudnia 2009

leon haywood - i want' a do something freaky to you

o Leonie Haywoodzie nie mam w zasadzie za wiele do powiedzenia, żadnej ciekawostki, żadnej wyjątkowej historii z życia, żadnej krwawej miejskiej legendy. jedynie klasyczny schemat: pochodznie (Houston, Texas), pochodzenie muzyczne (Kalifornia), zespół w ramach którego stawiał pierwsze kroki (grupa saksofonisty Big Jaya Mc Neely'ego), solowa kariera, ważny album ("Come And Get Yourself Some"), no i oczywiście utwór z niego do przedstawienia

hiphopowe głowy od razu skojarzą "I Want' A Do Something Freaky To You" z "Ain't Nuthin' But A "G" Thang" Dr Dre, który w dość dużym stopniu zsamplował początek utworu Haywooda. mniej, albo wcale-nie-hiphopowe głowy może i nie skojarzą, ale pewnie też chętnie posłuchają, co takiego "freaky" chcę zrobić pan Leon

Leon Haywood - I Want' A Do Something Freaky To You (1975)

sobota, 19 grudnia 2009

funkadelic - who says a funk band can't play rock?!

no właśnie, kto powiedział że funkowy zespół nie może zagrać rocka? zawszę mówię, że to co najgorsze w muzyce to są ograniczenia. nie powinno być ich i o tym właśnie jest ta piosenka. oczywiście serio to piosenka jest totalnie o niczym. tak jak w prawie każdym utworze dwóch (Parliament i Funkadelic) latających cyrków George'a Clintona, chodzi ściśle o dobrą zabawę. oto więc prezentuje Funkadelic w swojej najwyższej formie, numer pochodzący z albumu "One Nation Under A Groove". posłuchajcie i cytujac tekst utworu "zrelaksujcie się i ubierzcie taki wspaniały uśmiech, żeby mogli wam policzyć zęby". kto powiedział, że nie można?

Funkadelic - Who Says A Funk Band Can't Play Rock?! (1978)

piątek, 18 grudnia 2009

ohio players - love rollercoaster

kolejna dawka funku. "Gracze z Ohio" najbardziej słyną z dwóch rzeczy: tendencji do ozdabiania swoich albumów mocno wyzywającymi okładkami, oraz właśnie utworu "Love Rollercoaster", pochodzącego z najważniejszego ich krążka ("Honey"). z numerem tym wiąże się ponadto pewna miejska legenda - uważa się, że możliwy do usłyszenia w połowie utworu wysoki dźwięk jest piskiem kobiety mordowanej przez członków zespołu w studiu nagraniowym. mówi się, że kobietą tą była modelka, która pozowała w sesji na okładkę albumu "Honey". wpadła ponoć do studia z pretensjami, że wykorzystany w sesji gorący miód spowodował nieodwracalne oparzenia na jej skórze, co generalnie zrujowało jej karierę. w wyniku zamieszania do ruchu poszedł nóż i... oczywiście to wszystko bajka. zwłaszcza, że modelka ta do dzisiaj żyje. tak czy inaczej, przez tą cholerną legendę za każdym razem odsłuchujac "Love Rollercoaster" miewam dreszcze, około 2:30 czasu trwania utworu...

Ohio Players - Love Rollercoaster (1975)

czwartek, 17 grudnia 2009

jerry butler - only the strong survive

mówiąc parę wpisów temu o Curtisie Mayfieldzie wspomniałem o jego rodzinnym Chicago, powinienem też był opowiedzieć (a nie opowiedziałem) o charakterystycznym brzmieniu muzyki z tego miasta. o brzmieniu stanowiącym opozycje do opiewanego przeze mnie Motownu, ale równie ważnym dla rozwoju zarówno soulu, funku, jak i prawie wszystkiego innego co do dziś powstało (prawie wszystkiego innego DOBREGO). Jerry Butler miał start równy z Curtisem - poznali się oni w kościelnym chórze. założyli the Impressions, jednak Butler zdecydował wybrać drogę solową, jeszcze zanim grupa wydała swój self titled debiut. "The Ice Man Cometh" to chyba najważniejsza prawdopodobnie pozycja w dyskografii Jerry'ego "Ice Mana" Butlera, znajduje się na niej utwór "Only The Strong survive". posłuchajcie wykładu z selekcji naturalnej w muzycznym, motywującym do działania wydaniu

Jerry Butler - Only The Strong Survive (1969)

środa, 16 grudnia 2009

marvin gaye & tammi terrell - you're all i need to get by

Marvin Gaye, autor takich przebojów jak "I Heard It Through The Grapevine", czy "Let's Get It On", nie wymaga specjalnej prezentacji. dlatego poświęcić teraz uwagę chcę jego duetom. Gaye współpracował m.in. z Mary Wells i Dianą Ross, ale to jednak kolaboracja z młodą i o wiele mniej znaną Tammi Terrell zyskała największe uznanie i zaowocowała aż trzema wspólnymi albumami. i tylko trzema, działalność duetu zakończyła niestety śmiertelna choroba piosenkarki, już druga i trzecia płyta nagrywane były po części na bazie wcześniejszych niewydanych solowych nagrań Tammi (czego szczerze można nie zauważyć, gdyż materiał sprawia jak najbardziej wrażenie spójnego)

"You're All I Need To Get By" pochodzi z drugiego albumu Marvina i Tammi ("You're All I Need") i jest jednym z ich największych przebojów. wielokrotnie coverowany był ten utwór, najpopularniejszym znanym, mniej bardziej coverem jest nagrodzony Grammy singiel Method Mana z gościnnym udziałem Mary J. Blige ("I'll Be There for You / You're All I Need to Get By", 1995). ale tyle o innych wersjach, zapraszam do odsłuchu oryginału

Marvin Gaye & Tammi Terrell - You're All I Need To Get By (1968)
http://tnij.org/youreallineedtogetby

wtorek, 15 grudnia 2009

willie hutch - i choose you

gdybym miał wybrać ulubiony gatunek filmowy, biorąc pod uwagę ich ścieżki dźwiękowe, zdecydowanie triumfowałoby czarne kino z lat 70, czyli blaxploitation. skomponować muzykę do takiego filmu było niemal obowwiązkiem każdego wielkiego twórcy soulu i funku. James Brown, Marvin Gaye, Curtis Mayfield, Isaac Hayes, Roy Ayers... oni wszyscy na koncie mają po jednym genialnym soundtracku. dzisiejszy wpis będzie o Williem Hutchu, który stworzył muzykę do aż dwóch ważnych dla gatunku obrazów. pierwszy to "Foxy brown" (remake, tudzież alternatywna wersja "Coffy", nawet z tą samą Pam Grier w roli głównej), oraz "The Mack" (przypadki z zycia alfonsa, drugoplanowa rola jeszcze mało znanego Richarda Pryora). "I Choose You" to numer pochodzący właśnie z "The Mack" i może nie pasuje trochę do filmu, który zapoczątkował modę na "pimping", ale i tak jest pięknym numerem

Willie Hutch - I Choose You (1973)

poniedziałek, 14 grudnia 2009

curtis mayfield - (don't worry) if there's a hell below, we're all going to go

dzisiejszym bohaterem jest wszechstronny muzyk, wokalista i producent z Chicago. zaistniał już w latach 60, komponując przeboje innym i działając w grupie The Impressions. już wtedy cieszył się ogromnym uznaniem, był to jednak jedynie zwiastun tego, za co obecnie naprawdę go doceniamy. w 1970 roku, nakładem własnej wytwórni, Curtis wydaję swój solowy debiut o tytule takim jak jego imię. jest to jeden z albumów, które bez wahania jestem w stanie nazwać doskonałymi i umieścić w absolutnym kanonie czarnej muzyki. osiem perfekcyjnie skomponowanych soulowo - funkowych utworów pełnych pozytywnej mocy, które razem z dość ciężką stroną liryczną dawały niespotykane do tej pory w takiej muzyce psychodeliczne brzmienie

najlepszym dowodem na to co napisałem powyżej jest w tej chwili zaprezentować coś z "Curtisa". będzie to utwór otwierający ten krążek i zarazem pewną nową bramę w muzyce. jedna z najpiękniejszych muzycznych krytyk przytłaczającej rzeczywistości specjalnie dla Was. w całej, prawie 8 minutowej, okazałości

Curtis Mayfield - (Don't Worry) If There's A Hell Below, We're All Going to Go (1970)

niedziela, 13 grudnia 2009

stetsasonic - go stetsa

oldschool czy może już nie? ja nie przepadam za tymi podziałami, ustalaniem od którego roku coś jest nowoszkolne, a przed którym staroszkolne. ale sądzę, że nazwanie czegoś sprzed 23 lat (przy 40 letniej niemal historii hip hopu) oldschoolem przejdzie w oczach tych, dla których szuflady to najważniejsza rzecz w muzyce, ważniejsza niż samo jej słuchanie. przejdę więc do rzeczy: Stetsasonic. pierwsza takiej sporej sławy grupa hip hopowa grająca muzykę na żywych instrumentach. siedem osobowości (mimo, że na zdjeciu jest sześć), z których później szerzej zaistnieli tylko Prince Paul (producent najbardziej znany ze współpracy z 3rd Bass, De La Soul i Gravediggaz) i Frukwan (a.k.a. The Gatekeeper z Gravediggaz). zadebiutowali albumem "On Fire" w 1986 roku i utwór z tego albumu czeka na was na dole z linkiem. posłuchajcie "Go Stetsa", które w przeciwieństwie do wielu produkcji z tego okresu, wciąż brzmi nadzwyczajnie świeżo

Stetsasonic - Go Stetsa (1986)

sobota, 12 grudnia 2009

one way - cutie pie

czas ponownie na trochę funku, ale teraz bardziej syntezatorowego, bardziej w stylu lat osiemdziesiątych (choćby dlatego że utwór, który daję JEST z lat osiemdziesiątych). One Way to grupa z Detroit, przede wszystkim grająca R&B, ale jednak najbardziej doceniona za jeden, zdecydowanie nie rhythmowo & bluesowy numer. "Cutie Pie" (z albumu "Who's Foolin' Who", którego cudowną okładkę widzicie powyżej) to jeden z przebojów, za które pokochałem funk i z serca dziękuję latom 80' za syntezatory. Wy też będzie dziękować za nie po przesłuchaniu, jeśli jeszcze do tej pory nie dziękowaliście

One Way - Cutie Pie (1982)

piątek, 11 grudnia 2009

martha & the vandellas - (love is like a) heat wave

Motown to temat rzeka, ale bardziej Nil niż nasza względnie krótka i bezwzględnie brudna Wisła. z wytwórnią tą związana była masa cieszących się ogromną sławą artystów (Stevie Wonder, Marvin Gaye, Rick James, Diana Ross, Michael Jackon...) i niestety często nie wspominamy o wielu innych równie zasłuzonych muzykach, na przykład o trio The Vandellas. a przecież za swoich czasów była to jedna z najpopularniejszych grup grających muzykę pop, r&b i soul. W formie przypominała bardziej znane tria, takie jak Diana Ross & The Supremes, czy The Marvelettes, ale muzyka zespołu Marthy Reeves jest zdecydowanie żywsza i bardziej porywająca.

"(Love Is Like A) Heat Wave", to jeden z największych hitów tria i w ogóle Motownu, więc sprawdźcie jak nie znacie, albo przekonajcie się, że może jednak to już znacie. tak czy inaczej posłuchacie prawie 3 minut dobrej muzyki, a o to tu chodzi

Martha Reeves & The Vandellas - (Love Is Like A) Heat Wave (1963)

czwartek, 10 grudnia 2009

snoop dogg - leave me alone

sprawdziłem parę dni temu najnowszy album Snoopa (na zdj. podczas krojenia posiłku) i zrobiło się mi smutno. jak tak można pastwić się nad własną legendą, to nie wiedzą nawet Ci co myślą, że sami o tym dobrze wiedzą. jak by to głupio nie brzmiało co napisałem, faktem jest, że dostaliśmy slaby materiał (z dwoma-trzema mimo wszystko świetnymi utworami) i czuję, że obowiązkiem teraz jest miło powspominać stare dobre dni. mógłbym napisać o czasach nagrywek pod banderą Death Row Records, ale byłoby to zbyt oczywiste

jest zatem 2000 rok, Snoop Dogg wydaję album "tha Last Meal", jedyny tak westcoastowy w jego karierze, po spuszczeniu bandery z panem na elektrycznym krześle. z tego albumu pochodzi według mnie najlepszy numer rapera, "Leave Me Alone". przekonajcie się sami dlaczego, ja tylko powiem że wyjątkowo przemawia do mnie treść (w dużej mierze związana z tym co mówi nam sam tytuł), świetny podkład autorstwa DJ'a Battlecata (który pojawi się na moim blogu jeszcze wiele razy), oraz doskonały sposób w jaki Snoop zaśpiewał, a nie zarapował na tym podkładzie

Snoop Dogg - Leave Me Alone (2000)

środa, 9 grudnia 2009

the isley brothers - live it up

rock and roll, gospel, doo-wop, funk, soul, r&b... nie, nie wypisuje wszystkich gatunków muzycznych jakie znam, rozpisuję jedynie spektrum działalności istniejącej już ponad 50 lat grupy The Isley Brothers. ciężko byłoby zaszufladkować zespół ten do jednej konkretnej kategorii (a wiem, że lubią to wszyscy robić). ich kariera to czysta teoria ewolucji czarnej muzyki od lat 60 do dziś, mniej więcej w takiej kolejności jak wymieniłem na początku. no i zdecydowanie w każdej z "dziedzin" osiągneli perfekcję.

dzisiaj zamieszczam numer funkowo-rockowy, obiecuję w nieokreślonym dokładniej czasie przedstawić też inne muzyczne oblicza rodziny Isleyów. przygotujcie się na solidną dawkę organicznego funku, plus mocny rytm, plus gitara, plus zaskakująco "zapiaszczony" (bawi mnie to określenie) wokal Rona Isleya

The Isley Brothes - Live It Up (1974)

wtorek, 8 grudnia 2009

d'angelo - devil's pie

wspomniałem ostatnio o D'Angelo, to przycisnęło mnie mocno, żeby dzisiaj jego piosenkę zaprezentować. i to nie jakąś, ale pewną jedną, która zrobiła na mnie wyjątkowe wrażenie (nie ujmując nic całej jego twórczości). "Devil's Pie" to dość ciężki jak na pana Archera utwór, hmm kulinarny. dowiemy się z niego jak przyrządzić najsmakowitsze, ale i najbardziej niezdrowe danie świata - połączenie sławy, narkotyków i łatwych pieniędzy. mamy tu zatem krytykę skierowaną głównie do promujących pusty materializm raperów i, co ciekawe, propozycję zmiany diety na członkostwo w ruchu Pięcioprocentowców (nie, dzięki). dodam jeszcze, że w kotle zamieszał też król klasycznego brzmienia, dobry wujaszek DJ Premier. bon appetit

D'Angelo - Devil's Pie (1998)

poniedziałek, 7 grudnia 2009

bilal - for you

znacie Soulquarians? ideologię łączącą gromadę hiphopowych i soulowych artystów na przełomie (w najściślejszym tego słowa znaczeniu) XX i XXI wieku? współpracę, która zaowocowała jeśli nie najlepszymi, to najoryginalniejszymi nagraniami Rootsów, D'Angelo, Commona lub Eryki Badu? jak nie to mi przykro i sugeruję coś nadrobić, bo płyty tych artystów znajdują sie w polskich sklepach w cenach od około 10 zł (!).

gdzieś między "Mama's gun" Eryki, a zaskakującym "Phrenology" Rootsów, swój doceniony przez krytyków album wydaje należący do wspomnianego towarzystwa Bilal. definicja neo soulu, powiadam. daję pierwszy lepszy numer z płyty, więc wydumanej ideologii w selekcji dzisiaj nie będzie. po prostu sprawdźcie.

Bilal - For you (2001)

niedziela, 6 grudnia 2009

butch cassidy & damizza - in 2's

dzisiaj nowocześniej i hiphopowo, jednak bardzo nie do końca. numer autorstwa dwóch szanowanych artystów z Kalifornii, którzy dwa lata temu uraczyli nas wspólnym projektem. Damizzę kojarzyć możemy jako twórcę wielu pojedynczych podkładów m.in. na płyty Kurupta, Bone Thugh N' Harmony, Westside Connection, dodatkowo też chętnie na omawianym albumie sięga po mikrofon. Butch Cassidy to wiadomo, obok Nate Dogga i Kokane'a jeden z głównych specjalistów od dobrego śpiewanego refrenu z Cali.

utwór z tej ich śpiewanej, rapowanej i solidnie wyprodukowanej płyty ("Back B4 You're Lonely"), który chciałem zaprezentować, jest najjaśniejszym zapewne jej punktem. "In 2's" to brzmienie g-funkowe, owszem, ale przemycające rockowo-popową przebojowość. a może to g-funkowe brzmienie jest tu przemycane, ja się mogę przecież mylić w tej chwili. posłuchajcie.

Butch Cassidy & Damizza - In 2's (2007)

sobota, 5 grudnia 2009

gil scott-heron - home is where the hatred is

Gil Scott-Heron - nie mylcie ani z ikoną neo soulu, ani z turbiną parową ze starożytności. Kojarzcie z wyjątkową muzyką będąca złotym środkiem między jazzem i soulem, oraz poezją. jego zaangażowane recytowane teksty np do "The Revolution Will Not Be Televised", są powszechnie uznane za protoplastę "świadomego hip hopu". dla mnie ogromnie ważny artysta, a jego album "Pieces Of A Man" - jedna z najlepszych rzeczy jakie trafiły w życiu do mojego odtwarzacza. mógłbym tu klasycznie rzec "mam to na winylcu" i tak jest własnie. mógłbym więc też zrobić sobie zdjęcie jak trzymam okladkę przed swoją twarzą, przez co wygląda to jakbym ja miał twarz herona, ale to jest zbyt kliszej, tjuszej i sakreble ulala, no więc nie.

z tej to płyty właśnie pochodzi "Home Is Where The Hatred Is" - opowieść o odcinaniu się od tego co minęło i było złe, o nie zawracaniu. to pozytywny numer, ale tylko jak dobrze spojrzymy przez pryzmat jego negatywnej dosłowności (whoa!). "Home was once an empty vacuum, that's filled now with my silent screams" - w połączeniu z niebanalnym wokalem muzyka, dreszcze macie gwarantowane przy wielu odsłuchaniach, słowo

Gil Scott-Heron - Home Is Where The Hatred Is (1971)

piątek, 4 grudnia 2009

roy ayers - we live in brooklyn, baby

mówiąc o Royu Ayersie, szalonym wibrafoniście z dyskografią prawie tak obszerną jak cala polska fonografia, wspomnieć powinno się o jego największych przebojach, takich jak np "Running Away". powinno się powiedzieć o soundtracku do "Coffy" (klasyk kina blaxploitation, historia laski z afro i z żyletkami w tym afro, a czasem też z shotgunem, ale nie w afro tylko w rękach). powinno się powiedzieć o ogromnym natężeniu pozytywnych emocji (or something gay like that) płynących choćby z mistrzowskiego "Everybody Loves The Sunshine".

w tym momencie mówię "stop", bo chcę przedstawić coś zupełnie innego - bardziej mrocznego, psychodelicznego, dziwnego no. "We Live In Brooklyn Baby" pochodzi z płyty "He's Coming" i jest mocnym utworem. na jego klimat składa się intrygujący główny motyw, zawsze interesujące brzmienie wibrafonu oraz hipnotyzujący, tajemniczy wokal Roya (aż słuchasz i boisz się że nocą na ulicy dopadnie Cię pan w kapeluszu okularach i śmiertelnie pobije pałeczkami do wibrafonu). razem z idealną na pętle perkusją numer ten wpisuje się w kanon samplingu w hip hopie. zarówno w tym nowojorskim jak i bardzo nie nowojorskim - myślę tutaj oczywiście o Kalifornii, która "my żyjemy na Brookynie bejbe", przerobiła na własne "my żyjemy w Long Beach bejbe" ("Our Time Is Now" RBX'a - w sumie coverem Ayersa bym to nazwał, ale nie wiem). w każdym razie, bądź co bądź, link jest na dole bejbe, wiem, że chcesz na niego kliknąć bejbe

Roy Ayers - We Lve In Brooklyn, Baby (1972)

czwartek, 3 grudnia 2009

cymande - bra (i jest plan)


już wiem co będę wrzucał na mój blog - po prostu numery którymi chce się z Wami podzielić, aczkolwiek takie moje nie są, ale chyba mogę mimo to przekazywać je dalej w celu zapoznania się Was z nimi i ewentualnego zajarania, pod wpływem którego sięgniecie po więcej dobrej muzyki, aj? uważam że to piękna idea z mojej strony i rozpocznę tak na grubo od 2010.

co nie znaczy że i teraz nie mogę czegoś puścić, stad też okładka z ptakiem na głowie, pochodzącej z UK grupy funkowo-soulowo-afrobeatowej Cymande (czytaj se-mand-ej) i numer zatytułowany krótko ale treściwie - "Bra". kawał dobrej energii, na dzisiaj i kolejne parę dni po tym kiedy to usłyszycie i na długo potem też. usłyszałem ten numer pierwszy raz w filmie Spike'a Lee, ale nie w tym w którym Denzel gra na trąbce, ale w tym w którym Norton idzie siedzieć za dragi (bardzo polecam, "25th hour" to jest). no to do dzieła, obczajajta, a ja się zmywam bo dziś kolokwium ciężkie jak ciężka cholera

Cymande - Bra (1971)

wtorek, 25 sierpnia 2009

check 1 2 1 2


obczajam jak to działa, jak tu się pisze jak sie wstawia zdjęcia one (wstawia się je dobrze), no więc mogłbym się zabrać za prowadzenie tego czegoś jak tylko wymyślę po co ten blog założyłem