piątek, 31 grudnia 2010

muzyczne podsumowanie 2010 od a do z


właściwie to "od a do ż". podsumowania zawsze są na czasie w takim właśnie czasie w roku, zatem postanowiłem napisać własne. chciałem uniknąć robienia rankingów i po prostu wyrzucić z siebie, co związanego z muzyką zwracało moją uwagę w 2010. pewien dysonans może budzić fakt, że mój blog poświęcony jest głównie brzmieniom funk / soul / r&b, a podsumowanie skupia się w większym stopniu na hip hopie. co poradzić, hh to w tej chwili najważniejszy nurt czarnej muzyki, nie było by o czym pisać podsumowując np sam soul, choć to i tak był dla gatunku mocny rok. nie zapominajmy też, że raperzy to, jak to ujął Afrika Bambaataa, "renegades of funk". sam sobie nie wierzę, że powołuję się na Afrikę. no to jedziemy z alfabetem:

wtorek, 28 grudnia 2010

vin zee - funky bebop / podsumowanie 2010

Vin Zee to artysta (zespół?) o którym nie jestem w stanie właściwie nic powiedzieć. nie mam pojęcia skąd pochodzi, kim jest, do czego zmierza. singiel "Funky Bebop" leży na moim dysku twardym od lat, też nie pamiętam skąd się on u mnie znalazł - pojawił się jakby znikąd a ja go zaakceptowałem. wiem, cytując za serwisem Discogs, że numer ten wyszedł na początku lat osiemdziesiątych nakładem Emergency Records, labelu popularyzującego w Stanach brzmienie włoskiego disco (wtf?). wiem też, że jest to jedyne oficjalne nagranie od Vin Zee w ogóle. no i że nagranie to jest funkowe jak cholera - zdrowy groove, syntezatory, vocodery, wszystko jest. zgrywać na pendrive'y i zabierać ze sobą na Sylwestra


przy okazji zapraszam na blog http://raporthh.blogspot.com/, gdzie publikowane jest aktualnie hiphopowe podsumowanie roku 2010, w którym, oprócz pomysłodawcy Dawida, bierze udział konkretna garstka dziennikarzy i bloggerów, w tym ja. myślę też o podsumowaniu hiphopowo-soulowym na Chojnito's Way, ale niczego nie obiecuję, nie wiem nawet jeszcze jakby to miało wyglądać

czwartek, 23 grudnia 2010

james brown - soulful christmas

prezenty kupione, zapakowane, czas na jeszcze jedno cholerstwo świąteczne, czyli sprzątanie. ale nic to, najważniejsza jest ta dobra aura, która panuje w trakcie świąt, a nie to co przed nimi. w związku z tym życzę wszystkim odwiedzającym najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, smacznego karpia i innych jedenastu potraw, atmosfery rodzinnej nadanej na pozytywnych falach, wymarzonych prezentów i żeby inni nie krzywili się po kątach na widok naszych podarunków. a jak jesteście gnojami co jeszcze wierzą w grubasa w czerwonym, to i żeby on Was nie zawiódł. życzę też imprezy w sylwestra jak w 1999 (w sensie, że follow-up do Prince'a, bo wiem, że 11 lat temu byliście w większości na etapie picia Picollo i wycinania confetti na sylwka) i aby cały przyszły rok obfitował w powodzenia na każdej istotnej dla Was płaszczyźnie. no i obiecany kolejny numer świąteczny, bez bawienia się w reinterpretacje klasycznych piosenek z dzwonkami sań w tle, szczerozłoty funk od króla gatunku pod barszczyk z uszkami. najlepszego!

środa, 22 grudnia 2010

smokey robinson - deck the halls / bring the torch

z okazji świąt zagramy świątecznie, co nie? zestaw "dwa w jednym" klasycznych christmas carols w wykonaniu jednej z najważniejszych gwiazd Motownu, pochodzący z wydanej przez wytwórnię w 1973 składanki piosenek pod choinkę. oprócz Robinsona udzielają się tam The Jackson 5, The Supremes, The Temptation, Stevie Wonder, mówiąc jednym słowem: najwięksi z Motown Records z początku lat siedemdziesiątych. utworów Smokeya, o dziwo, nie prezentowałem do tej pory na blogu (The Supremes w sumie też, o jeszcze większe dziwo, ale się nadrobi w nowym roku zapewne). piosenki (a na pewno tą pierwszą) znacie, posłuchajcie jak brzmią zatem oprawione w motownoską ramkę, zapakowane w motownowską skarpetę na prezenty, wysłane na świąteczne zakupy do antykwariatu płytowego, a nie do centrum handlowego (dobrze mieć już te cholerne zakupy za sobą, pierwszy raz uwinąłem się z tym przed 23 grudnia). jeszcze jutro coś wrzucę świątecznego, pozdrowienia

poniedziałek, 20 grudnia 2010

tevin campbell - uncle sam

utwór z drugiej płyty Tevina Campbella, kolejnej gwiazdki contemporary r&b. gwiazdki, która pewien umiarkowany sukces odniosła, tzn nagrała w latach dziewięćdziesiątych cztery uznane albumy, w tym dwa platynowo sprzedane. dziwnym to nie było, gdyż Campbell miał wsparcie najlepszych. przy debiucie pracowali z nim Quincy Jones (!), Al B. Sure (pisałem o nim niedawno, jako o jednym z pionierów odświeżonego r&b), Narada Michael Warden (autor przebojów Whitney Houston), zaś przy widocznym powyżej "I'm Ready" pomogli mu też Babyface i Prince (!x2). ten ostatni jest współautorem new jack swingowego, utrzymanego w stylistyce militarnej, "Uncle Sam", mojego faworyta jeśli chodzi o twórczość Tevina. jak na taneczny numer bardzo dosadny i mocny w warstwie tekstowej, zwracam tu uwagę na rapową zwrotkę

piątek, 17 grudnia 2010

earth, wind & fire - imagination

dzisiaj wpis o artystach, których nie trzeba przedstawiać komuś, kto wykazuje chociaż minimum zainteresowania klasyką czarnej muzyki. tym bardziej nie trzeba przedstawiać utworów z najgłośniejszego krążka zespołu z Chicago ("Spirit" z 1976), ale co tam. chciałem w ten sposób uczcić zakup tego albumu na winylu w odkrytym przeze mnie wczoraj warszawski antykwariacie (tzn długo wiedziałem, że jest w tamtym miejscu taki sklep, ale nie zajrzałem jakoś tam nigdy wcześniej, głupi ja głupi). głównym daniem mojego wczorajszego zakupu było co prawda "Songs In The Key Of Life (2LP+7")" Wondera, ale ile razy można wychwalać ten album ponad niebiosa. posłuchajmy dzisiaj zatem r&b od trzech z czterech żywiołów

sobota, 11 grudnia 2010

edwin birdsong - win tonight


kolejny utalentowany po Edwinie Starrze Edwin na moich stronach. Birdson to pochodzący z L.A. (a z wykształceniem muzycznym rodem z N.Y.) artysta disco/funk/soul. kreatywny koleś, ginący gdzieś wśród innych muzyków, z którymi współpracował (Wonder - tak, ten Wonder, Ayers - tak, ten Ayers). jego utwory z sukcesem zsamplowali DJ Premier (w ramach Gang Starru) i Daft Punk, tworząc prawdziwe hity: odpowiednio "Skillz" i "Harder, Better, Faster, Stronger". w związku tym, że jak piszę o samplach z muzyka X, to zwykle znaczy, że nie ma czego więcej o nim pisać, to na tym zakończę. poniżej utwór z finalnego albumu Edwina, łapiącego się pod lata osmiedziesiąte "Funtaztik"

niedziela, 5 grudnia 2010

po prostu oglądnij #4

James Brown drunk

zbliża się czwarta rocznica śmierci Browna, jednej z absolutnych legend funku, które jeszcze się na blogu nie pojawiły. zamiast wrzucać oczywiste klasyki mistrza i we wtórny sposób wymieniać całą listę jego wykraczających również poza muzykę zasług, przypomnijmy sobie jeden z zabawniejszych momentów jego kariery. świetny muzyk jak to świetny muzyk, ale i równy chłop był z niego to i "poczuć się dobrze" lubił

crystal waters - makin' happy

dzisiaj znowu nawiążę do house'u. podkreślam - to nie znaczy, że zmieniam profil mojego bloga, że jutro zamieszczę tu Armanda Van Heldena, pojutrze DJ'a Tiesto, a popojutrze Manieczki. prezentuję utwór wokalistki, która wypełniała misję tworzenia typowego contemporary r&b dla epoki, tylko że przy troszkę innym akompaniamencie. a że to przy okazji jest gałąź muzyki funk i disco z lat 80, no i przy okazji teksty jej piosenek są niegłupie, to warto o niej tutaj napisać. znacie ją zapewne z "Gypsy Woman (She's Homeless)", znacie teledysk do współcześniejszego utworu Alexa Gaudino z jej udziałem, poznajcie jeszcze więcej. jeden z utworów z jej debiutanckiego albumu, rekomenduję zapoznać się z całym "Surprise", szczególnie jeśli, tak jak mi kiedyś, house przykro się kojarzy. zresztą krążek wykracza mocno poza szufladkę chwilami

piątek, 3 grudnia 2010

rare earth - i just want to celebrate // 100 lat


dobry numer, dzisiaj mija rok odkąd zacząłem prowadzić to coś, co "Chojnito's Way" się nazywa. 365 dni, 140 postów, nie jest źle, cieszę się, że nie zabrakło mi zapału by to kontynuować. daleko oczywiście do zapału jaki miałem na początku, gsy wrzucałem coś codziennie (Macieju z zeszłorocznego grudnia, jak to robiłeś?). w między czasie doszły recenzje, później coś co już nie nazywam recenzjami. ale spoko, ludzie czytają, powołują się na moje pisane w 15 minut recki na polskim czymś a'la metacritic, fajnie. Chojnito's Way 4 Life, zatem wróćmy do muzyki. na rocznice niestandardowy wrzut, bardziej rockowy zespół, ale konwencja odpowiednia w stosunku do Motownu, który wydawał płyty Rare Earth. najważniejsze, że tytuł adekwatny do okoliczności przecież. dzięki serdeczne dla wszystkich, co wpadają na bloga, patrząc na statystyki widzę wyraźnie, że sam dla siebie tego nie prowadzę, heh

chojnito's way poleca #3

odnoszę wrażenie, że jeśli za jakieś kilkanaście lat krytycy i teoretycy muzyczni wymyślą takie pojęcie jak "hip hop progresywny", albo coś innego tak samo poważnie brzmiącego, to za czołowe wydawnictwo, za "Dark Side Of The Moon" tego nurtu uznają "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" Kanye Westa. pan Gayfish od zawsze chciał pokazać, że jedną nogą stoi próg wyżej od przeciętnego rapowego artysty, to co obecnie pokazuje możemy cicho nazywać wyższym poziomem, a jak próba czasu pozwoli (a pozwoli) to będziemy to mówić głośno. w każdym razie album robi wrażenie, nie ważne z której strony się na niego spojrzy. mamy zbudowane na interesującym kontraście między zwrotkami a refrenem "Dark Fantasy". mamy mocne manifestacje osobowości Westa w "Power" i "Gorgeus", mamy pół popowej sceny w epickim "All Of The Lights". mamy dwa obok siebie ponad sześciominutowe rapowe posse cuty, które zupełnie nie nudzą. mamy nawiązujące do dawnego brzmiena "Devil In A New Dress", mamy rozwijający ideę kontrowersyjnego "808's And Heartbreaks" utwór "Lost In The World" mamy kilkuminutową solówkę na vocoderze, mamy zabawny skit od Chrisa Rocka, czego właściwie nie mamy?zapamiętajcie ten tytuł na całe życie, wielka sprawa
wprawdzie Yelawolf nakazuje nam nazywać ten projekt wydawictwem poprzedzającym jego pierwszy solowy album, nie mam jednak wątpliwości, że "Trunk Muzik 0-60" to dla mnie rapowy debiut roku. kawałek świeżego południowego rapu natchnionego duchem rocka i country (szkoda jednak, że tylko natchnionego, a nie faktycznie zawierającego te elemtenty, jak to było na rewelacyjnej epce "Arena Rap"). rewelacyjne flow (nie tak dobre jak Eminema, ale przecież Shady na samym początku też nie mordował techniką) na może nie rewelacyjnych, ale utrzymanych w zaplanowanej konwencji podkładach. no i te teksty, przenoszące słuchacza do Alabamy - za kierownicę starego obdrapanego Chevroleta, albo na bujany fotel na ganku drewnianej chaty ze strzelbą w ręku. to naprwdę działa, sprawdźcie sami i wypatrujcie nowego, tego właściwego, albumu ("Radioactive") w przyszłym roku
krążki - składanki nagrane przez wielu zacnych wykonawców mają to do siebie, że przechodzą kompletnie bez echa. z tą składanką, przypominającą nam muzykę skomponowaną przez Quincy'ego Jonesa, nie będzie inaczej. ale warto przekonać się na własnych uszach, że "Q: The Soul Bossa Nostra" ma naprawdę udane momenty. ciekawe interpretacje "It's My Party" przez Amy Winehouse, "Give me The Night" przez Jamie Foxxa. wykonane a capella "Soul Bossa Nova" z linjkami Ludarisa. Talib Kweli rapujący pod "Ironside", które każdy zna choćby z "Kill Billa". do tego pare kretywniejszych numerów, np "Sanford and Son", pomysłowo samplujące motyw z serialu o takim samym tytule. rzecz jak najbardziej warta uwagi, trzeba tylko przymknąć oko na autotune'ową wersję "P.Y.T." Michaela Jacksona, która jest kwasem niemiłosiernym. polecam bardzo, jeśli sobie chcecie przypomnieć Quincy'ego, albo kojarzycie go tylko z hitów dla MJ'a i wiecie dobrze, że to błąd
Chrisette Michele kibicuję od początku, zatem cieszę sie, ze po świetnym debiucie ("I Am"), lekko odstającym "Epiphany" znowu wzbija się na wyżynę i jej trzeci album, "Let Freedom Reign" to mocna sprawa. najlepszy jej album dla mnie, a to co u mnie przemawia na jego korzyść to bardziej energiczna oprawa muzyczna - bliższa temu co prezentowała na swoich albumach Macy Gray (poza tegoroczną kupą), niż Erykah Badu. co do wokalu, to kto słyszał to wie, że rekomendować nie trzeba, piękny soulowo-jazzujący głos, którym wokalistka sprawia wrażenie wyczyniać więcej niż prezentowała dotychczas, ale to może kwestia tego, że nie pamiętam do końca poprzednich krążków. sprawdźcie to sobie, a jeśli uważacie, że soulowe love songi was raczej męczą, to Wam powiem, że album nabiera chwilami zupełnie innego charakteru. tytułowy kawałek z Talibem Kweli i Black Thoughtem (w którym piosenkarka nawet nieźle rapuje) to jest to co trafi w Wasze gusta
dużo było dobrych płyt ostatnio, a mi leniowi się nie chcę pisać o wszystkim, zatem tylko wspomnę. co do soulu to warto jeszcze sprawdzić The Floacist (ztj Natalie Stewart z Floetry) - "Floetic Soul", Ronald Isley z Isley Brothers - "Mr I", Duffy - "Endlessly". z hip hopu głośno było o debiucie Nicki Minaj ("Pink Friday") - rzecz bardzo popowa, plastikowa, ale mająca w sobie coś. a z innych klimatów to zauważę, że soundtrack do filmu "Tron: Legacy" został skomponowany, i to całkiem nieźle przez legendarny francuski duet, Daft Punk