wtorek, 27 lipca 2010

danny boy - steppin'

Danny Boy (nie mylić z tym z House of Pain i La Coka Nostra) to piosenkarz R&B związany dawno dawno temu z legendarnym dla słuchaczy hip hopu labelem Death Row Records. tam w latach dziewięćdziesiątych wykonywał refreny dla 2paca, udzielał się na soundtrackach do filmów "Murder Was The Case", "Gridlock'd", a w międzyczasie pracował nad własnym albumem solowym. "It's About Time" (ironiczny tytuł) ukazał się dopiero w kwietniu tego roku. sam Danny Boy z pewnością nie jest z dumny z tego jak potoczyła się jego kariera (tzn w ogóle się nie potoczyła), ale ważne jest, że słuchacze mają co sprawdzić teraz. wielu na pewno zadowoli podróż w lata 1994-1999, czasy świetności tejże wytwórni, świetności DJ'a Quika (odpowiedzialnego w dużym stopniu za brzmienie albumu) i ogólnie g-funku, nieskażone niczym z lat późniejszych. mnie zadowoliła bardzo

niedziela, 25 lipca 2010

eddie holland - if cleopatra took a chance

jak nie mam w danej chwili pomysłu na wpis, to zawsze można otworzyć archwium wytwórni Motown, wygrzebać pierwszy lepszy singiel i będzie on zasługiwał na taką wzmiankę. trafiło na Eddiego Hollanda, mało istotnego w hierarchii labelu jako wykonawca utwórów, za to o wiele bardziej uznanego jako autor (w ramach działalności producenckiego tria Holland-Dozier-Holland, które tworzył z bratem Brianem i Lamontem Dozierem) wielu niezaprzeczalnych przebojów. a takimi są na pewno "Can I Get A Witness" Marvina Gaye'a, "Baby Love" The Supremes, czy "I Can't help Myself" Four Topsów. "If Cleopatra Took A Chance", w pełni autorskie dzieło Eddiego to z pewnością już nie ten sam kaliber, ale wciąż to jest dobra i warta uwagi muzyka. wokal bez zarzutów plus bardzo niegłupi tekst tejże piosenki

środa, 21 lipca 2010

floetry - say yes

Floetry to sympatyczny dziewczęcy duet z Wielkiej Brytanii śpiewający trochę R'n'B, trochę Neo-Soulu, nawet więcej niż trochę rapujący. zespół powstał w 1997, zadebiutował niezłym "Floetic" w 2002 roku i funkcjonował cztery następne lata, wydając jeszcze dwa krążki, w tym jeden koncertowy. obecnie nie wiadomo co dzieje się z jedną z pań (tzn Natalie Stewart), za to druga - Marsha Ambrosius ma się troszkę lepiej. miała podpisaną umowę z wytwórnią-widmo Doctora Dre - Aftermath Entertainment, która zapewniła jej niewydanie niczego przez cały "okres współpracy". ale był za to czas, że "Marsha from Floetry" (tak była podpisywana na paru płytach, na których się udzieliła wokalnie) była bardzo popularną panią od refrenów w hip hopie. jako, że staram się by blog nie za bardzo traktował o rapie, wybrałem do odsłuchu jeden z najmniej hiphopowych, ale bardziej soulowych i zmysłowych numerów z debiutanckiego albumu. w sumie największy przebój duetu

poniedziałek, 19 lipca 2010

bootsy's rubber band - i'd rather be with you

jeśli trzeba byłoby odszukać w muzyce drugiego takiego wariata jak ojciec p-funku George Clinton, to poszukiwania nie musiałyby długo trwać. Bootsy Collins to druga powszechnie znana postać ze środowiska Parliament/Funkadelic (powszechnie w sensie że na pewno w stanach, w Polsce to za nic i za nikogo nie ręczę) i chyba jedyny artysta z tego kolektywu, który poważnie był w stanie zaistnieć jako muzyk niezależny od pana Clintona. chociaż i tak jego "gumowy zespół" to nic innego jak nie kolejny odłam parlamentarzystów/funkadelików. pomógł mu w tej niezależności ekscentryzm, który zasługuje na nazywanie po imieniu, jak mało w której sytuacji. pochodzący z pierwszego własnego wydawnictwa walniętego chłopaka z gitarą utwór demonstracją jego szaleństwa nie będzie, ale też jest on na swój sposób świetny i błyskawicznie wpada w ucho

piątek, 16 lipca 2010

instant funk - i got my mind made up (you can get it girl)

klasyczny kawałek funku mało znanej grupy z New Jersey. numer pochodzi z ich drugiego albumu, nagranego w 1979 i nazwanego po prostu "Insant Funk". jako osobie wychowanej na klasycznym hip hopie, utwór miło się kojarzy z wykonawcami, którzy nawiązywali do tego przeboju. po pierwsze De La Soul samplowało to w jednym z moich największych faworytów złotej ery hip hopu - "A Roller Skating Jam Named "Saturdays"". po drugie numer 2paca o podobnym tytule "Got My Mind Made Up" - Method Man (warto zauważyć, że to był jego pierwszy wspólny występ z Redmanem, z którym stworzyli jeden z najsłynniejszych duetów w historii gatunku) gościnnie wykonuje tutaj refren followupujący dzisiejszego bohatera. po trzecie, czwarte i siedemnaste też bym coś sobie przypomniał, a piszę to wszystko dlatego, bo w sumie nie wiadomo co można pisać o typowych "one hit wonderach", nie? zapraszam do odsłuchania "one hitu" tych "wonderów"

środa, 14 lipca 2010

barrett strong - money (that's what i want)

"Money (That's What I Want)" to myśl, która nie jednemu spędza z głowy wszystkie inne myśli, a poza tym klasyczny utwór muzyczny. coverowany przez wielu rockowych artystów, wymieniąjąc Beatlesów, Rolling Stones, The Doors, Led Zeppelin jako drobny ułamek tego zacnego grona. pierwszy milowy kamień dla Motown jeśli chodzi o popularność ich muzyki, choć jeszcze nie numer jeden US pop i r&b chart (ale za to nr 2 na tym drugim), co udało się potem dopiero dziewczęcej grupie The Marvelettes. sam utwór daje niezłego kopa i jest najlepszą chyba wizytówką wytwórni sprzed epoki Marvina Gaye, czy The Supremes. zapraszam do odsłuchu przeboju pana, któremu zawdzięczamy tekst "the best things in life are free, look I will give them to birds and bees". a poza tym to zorientowałem się właśnie, że mój poprzedni wpis był setnym wpisem, a ten jest wpisem numer 101. gratuluję sam sobie wytrwałości

poniedziałek, 12 lipca 2010

maze - joy and pain

Maze - grupa będąca projektem Frankiego Beverly, którego można jeszcze kojarzyć z zespołami The Blenders (nie, nie z tymi od ciągnika), The Butlers, Raw Soul i jeszcze innymi. ile by tych grup w życiu nie tworzył (czy zmieniał nazwy tych samych), to dyskografia "Labiryntu" w powszechnym mniemaniu jest jego najbardziej udanym dzieckiem. z pewnością duma Zatoki San Francisco, jak i całej Kalifornii, która z dwie następne dekady muzycznie żywiła się inspiracjami i samplami prosto z albumów Maze. utwór, który prezentuję jest tytułowym numerem z płyty "Joy And Pain" z roku 1980. bardzo dobrze oddaje on słoneczne brzmienie zespołu pana Beverly, lepiej niż bardziej znane przeboje stąd, to znaczy "The Look In Your Eyes" i "Southern Girl" (przerobione potem na g-funkowy mega przebój przed Lil 1/2 Deada). jedyny labirynt, w którym się nie zagubisz, albo zawsze dobrze wyjdziesz z niego, coś w tym stylu

piątek, 9 lipca 2010

kolejne recenzje

tym razem zacznę od lepszych. na początek nowy album The Roots - "How I Got Over". i mam problem, bo nie wiem co własciwie o nim pisać, tym bardziej że Korzenie to tak sprawdzona marka, że mógłbym recenzję napisać w ciemno przed odsłuchem i byłaby równie obfita w superlatywy i zachwyty, jak ta napisana po kilku sumiennych odsłuchach. wyszłoby co prawda parę nieścisłości w ten sposób, bo nie przewidywałem, że po pełnym pozytywnej energii (kocham ten frazes) tytułowym przeboju, płyta okaże się bardzo stonowana, liryczna i do bólu poważna (ale już nie tak mroczna, jak dwie ostatnie), przywodząc "Things Fall Apart" jako najbliższy przykład podobnie brzmiącej płyty Rootsów. a niejeden fan przyzna, że to bardzo pozytywne skojarzenie. poza tym przeceniłbym zapewne formę gości, którzy na poprzednim krążku w niejednym numerze kradli show rapowemu liderowi grupy tzn panu Black Thought. tutaj już jest równowaga, no ale to dobrze przecież. w ogóle jest bardzo dobrze. tradycyjnie. 9/10
jak na złość w niemal tym samym czasie płytę wydaje reprezentant sprawdzonej hiphopowej marki nr 2, to znaczy Big Boi z Outkastu. "Sir Lucious Left Foot: The Son Of Chico Dusty" formalnie jest jego pierwszym solowym albumem, pierwszym powstałym bez udziału na mikrofonie drugiego członka grupy, Andre 3000. i mielibyśmy na płycie jego gościnny występ (odrzucony numer "Lookin 4 ya" do sprawdzenia w sieci, polecam gorąco!), gdyby nie złośliwość niedoszłego wydawcy Big Boia, który skutecznie zablokował możliwość wspólnego występu duetu. całe szczęście, nie zablowowali ducha Outkastu, specyficzny klimat ich muzyki (zarówno starszych jak i nowszych), udziela się w conajmniej połowie utworów. pomocą wykazał sie tutaj kolektyw producencki Organized Noize (za ich powrót do dawnej potęgi będę trzymał mocno kciuki), albo stary znajomy - George Clinton. z drugiej strony mamy trochę utworów stricte mainstreamowych, ale pokazujących ten główny nurt z możliwie najlepszej strony. naczelni mordercy klasycznego brzmienia hip hopu - Scott Storch, albo Lil Jon niejednego już pozytywnie zaskoczyli podkładami do singlowego "Shutterbugg" i "Hustle Blood". ale największą zaletą płyty jest sam główny bohater. Daddy Fat Sax krótko mówiąc trzyma klasę. w przeciwieństwie do wielu legend sprawnie unika możliwości bycia oskarżonym o brak rozwoju, jechanie na oklepanych patentach. dzięki lekkim urozmaiceniom w jego flow nie nuży tak jak zdarzało się momentami w dyskografii zespołu. do tego nie boi się zejść na drugi plan, oddając głos zarówno utalentowanej Janelle Monáe, jak i mniej ambitnemu, ale ogromnie popularnemu a Stanach Gucciemu. świetny materiał, zyskujący z każdym odsłuchaniem. ale nie zasługujący na dziesiątkę, na nią zasługiwał "Speakerboxxx/The Love Below" 9/10
Macy Gray - "The Sellout". Erykah Badu, Alicia Keys, Jill Scott.. wszystkie te panie dobrze potrafią trzymać narzucony przez siebie poziom, rozwinąć skrzydła, umiały też poszerzyć swój fanbase - czemu Macy tego wszystkiego nie umie? tytuł płyty, czyli "sprzedawanie się", okazuje sie być mocno ironiczny - nawet żeby sprzedać dobrze swoją muzykę, trzeba robić to w dobry sposób, a ta płyta nie zachęci do siebie ani szerszego odbiorcy, ani miłośnika jakiejkolwiek jej poprzedniej płyty. może kumoś osłuchać się singiel, może komuś się spodoba nienajgorsze poprockowe "Kissed It", ale i wtedy nie znajdzie tu nic więcej wartego uwagi. bezduszny soul, patrząc przez pryzmat debiutu to już w ogóle porażka 3/10
Dwele - "W.Ants w.Orld W.Omen". Dwele to jedna z najważniejszych postaci współczesnego soulu męskiego. pomaga mu w tym oczywiście fakt, źe jest to mało obecnie popularna muzyka, to i konkurencji dużo nie ma. jego płyt słucha się z myślą "i tak dobrze, że coś neosoulowego wychodzi", tym razem jestem w stanie bezwzględnie powiedzieć "to jest dobry album". patrząc choćby przez pryzmat ostatniego wydawnictwa, Dwele nie jst już artystą jadącym na sentymencie do J Dilli, D'Angelo i Soulquarianów (co nie znaczy, że odcina się od tego środowiska), a jest samodzielnym muzykiem, śpiewającym i dobierającym produkcje według tego, co sam szczerze chciałby nagrać, a nie czego oczekują słuchacze. cieszy przede wszystkim pierwsza część płyty, cechująca się dynamiczniejszą produkcją, albo zamykające płytę "I Wanna" z DJ'em Quikiem. środek płyty spokojniejszy, ale nie można przecież wymagać od muzyka, żeby odrzucił zupełnie brzmienie, z którym się go od lat kojarzy. udany i niehermetyczny soulowy album, pozytywnie kojarzący się z niezapomnianym, jedynym albumem jego kolegi Bilala Olivera ("1st Born second" z 2001, podobno drugi album w tym roku) 7/10

środa, 7 lipca 2010

messengers incorporated - frequency response

kolejne odkrycie z midwestu, którego dokonałem za pośrednictwem wspominanej składanki muzycznej z tego rejonu Stanów ("Midwest Funk"). w przypadku tego zespołu udało mi się przynajmniej dotrzeć do ich całego albumu. i wygląda na to, że jedynego albumu jaki nagrali. a szkoda, a szkoda. album się nazywa "Soulful Proclamations", pochodzi z roku 1970 i doskonale wpisuje się w obraz muzyki soul i funk z tego przełomu dekad. styl bliski chicagowskiemu (w końcu środkowy zachód) i nawet jeśli nie macie odniesienia co do stylu chicagowskiego to sprawdzajcie "Frequency Response", bo naprawdę dobre to jest. jak wszystko co polecam, że tak nieskromnie zauważę

niedziela, 4 lipca 2010

el michels affair - yennicita

El Michels Affair to prawdziwy zespół zapaleńców, którzy za nic mają fakt, ze epoka funku dawno minęła i jego tworzenie ma sens głównie w ramach zapożyczeń, nawiązań do dawnych czasów. grupa zorganizowana wokół osoby saksofonisty i organisty Leona Michelsa, mówiąc krótko i trafiając jednocześnie w samo sedno - robi swoje w tej sprawie. "Sounding Of The City" to ich pierwszy album, który póki co jako jedyny pokazuje ich autorskie, instrumentalne jazdy. bo wyszły potem jeszcze dwa projekty, ale takie pełniące bardziej rolę hołdów. pierwszy zawierał covery utworów legendarnego Isaaca hayesa, a drugi funkujące interpretacje podkładów Wu Tang Clanu. wracając do ich właściwego dzieła, którego okładka (jedna z moich ulubionych, tak myślę) widnieje na samej górze, zapraszam do zapoznania się z próbką tego funku A.D. 2005

piątek, 2 lipca 2010

vontel & roger troutman - 4 my homiez

dawno nie było rapowych rzeczy, a tym bardziej g-funkowych. wakacyjna aura i pogoda taka jak w tej chwili za oknem jest podobno czynnikiem bardzo sprzyjającym przy odbiorze takiej kalifornijskiej wariacji na temat hip hopu. dla mnie takie gadanie jest przykładem gadania by gadać i osobiście g-funk uważam za najlepsze, co przydarzyło się tej muzyce. i nie ważne jaki miesiąc jest, czy rano czy wieczorem, jaki nastrój, czy tam nie wiem, biorytm na przykład, ja zawsze chętnie posłucham. Vontel co prawda z Kalifornii nie jest, ale z Phoenix, Arizona. mimo to dumnie reprezentuje kochane przeze mnie brzmienie, zarówno pod względem doboru produkcji jak i kładzionych na nie linijek. niech "4 My Homiez" posłuży jako wizytówka jego muzyki, będącej przykładem rewelacyjnego, lecz przykrytego trochę kurzem brzmienia gangsta-funku. gościnnie legendarny Roger Troutman z równie legendarnego funkowego zespołu Zapp