piątek, 31 grudnia 2010

muzyczne podsumowanie 2010 od a do z


właściwie to "od a do ż". podsumowania zawsze są na czasie w takim właśnie czasie w roku, zatem postanowiłem napisać własne. chciałem uniknąć robienia rankingów i po prostu wyrzucić z siebie, co związanego z muzyką zwracało moją uwagę w 2010. pewien dysonans może budzić fakt, że mój blog poświęcony jest głównie brzmieniom funk / soul / r&b, a podsumowanie skupia się w większym stopniu na hip hopie. co poradzić, hh to w tej chwili najważniejszy nurt czarnej muzyki, nie było by o czym pisać podsumowując np sam soul, choć to i tak był dla gatunku mocny rok. nie zapominajmy też, że raperzy to, jak to ujął Afrika Bambaataa, "renegades of funk". sam sobie nie wierzę, że powołuję się na Afrikę. no to jedziemy z alfabetem:

wtorek, 28 grudnia 2010

vin zee - funky bebop / podsumowanie 2010

Vin Zee to artysta (zespół?) o którym nie jestem w stanie właściwie nic powiedzieć. nie mam pojęcia skąd pochodzi, kim jest, do czego zmierza. singiel "Funky Bebop" leży na moim dysku twardym od lat, też nie pamiętam skąd się on u mnie znalazł - pojawił się jakby znikąd a ja go zaakceptowałem. wiem, cytując za serwisem Discogs, że numer ten wyszedł na początku lat osiemdziesiątych nakładem Emergency Records, labelu popularyzującego w Stanach brzmienie włoskiego disco (wtf?). wiem też, że jest to jedyne oficjalne nagranie od Vin Zee w ogóle. no i że nagranie to jest funkowe jak cholera - zdrowy groove, syntezatory, vocodery, wszystko jest. zgrywać na pendrive'y i zabierać ze sobą na Sylwestra


przy okazji zapraszam na blog http://raporthh.blogspot.com/, gdzie publikowane jest aktualnie hiphopowe podsumowanie roku 2010, w którym, oprócz pomysłodawcy Dawida, bierze udział konkretna garstka dziennikarzy i bloggerów, w tym ja. myślę też o podsumowaniu hiphopowo-soulowym na Chojnito's Way, ale niczego nie obiecuję, nie wiem nawet jeszcze jakby to miało wyglądać

czwartek, 23 grudnia 2010

james brown - soulful christmas

prezenty kupione, zapakowane, czas na jeszcze jedno cholerstwo świąteczne, czyli sprzątanie. ale nic to, najważniejsza jest ta dobra aura, która panuje w trakcie świąt, a nie to co przed nimi. w związku z tym życzę wszystkim odwiedzającym najlepszego z okazji Świąt Bożego Narodzenia, smacznego karpia i innych jedenastu potraw, atmosfery rodzinnej nadanej na pozytywnych falach, wymarzonych prezentów i żeby inni nie krzywili się po kątach na widok naszych podarunków. a jak jesteście gnojami co jeszcze wierzą w grubasa w czerwonym, to i żeby on Was nie zawiódł. życzę też imprezy w sylwestra jak w 1999 (w sensie, że follow-up do Prince'a, bo wiem, że 11 lat temu byliście w większości na etapie picia Picollo i wycinania confetti na sylwka) i aby cały przyszły rok obfitował w powodzenia na każdej istotnej dla Was płaszczyźnie. no i obiecany kolejny numer świąteczny, bez bawienia się w reinterpretacje klasycznych piosenek z dzwonkami sań w tle, szczerozłoty funk od króla gatunku pod barszczyk z uszkami. najlepszego!

środa, 22 grudnia 2010

smokey robinson - deck the halls / bring the torch

z okazji świąt zagramy świątecznie, co nie? zestaw "dwa w jednym" klasycznych christmas carols w wykonaniu jednej z najważniejszych gwiazd Motownu, pochodzący z wydanej przez wytwórnię w 1973 składanki piosenek pod choinkę. oprócz Robinsona udzielają się tam The Jackson 5, The Supremes, The Temptation, Stevie Wonder, mówiąc jednym słowem: najwięksi z Motown Records z początku lat siedemdziesiątych. utworów Smokeya, o dziwo, nie prezentowałem do tej pory na blogu (The Supremes w sumie też, o jeszcze większe dziwo, ale się nadrobi w nowym roku zapewne). piosenki (a na pewno tą pierwszą) znacie, posłuchajcie jak brzmią zatem oprawione w motownoską ramkę, zapakowane w motownowską skarpetę na prezenty, wysłane na świąteczne zakupy do antykwariatu płytowego, a nie do centrum handlowego (dobrze mieć już te cholerne zakupy za sobą, pierwszy raz uwinąłem się z tym przed 23 grudnia). jeszcze jutro coś wrzucę świątecznego, pozdrowienia

poniedziałek, 20 grudnia 2010

tevin campbell - uncle sam

utwór z drugiej płyty Tevina Campbella, kolejnej gwiazdki contemporary r&b. gwiazdki, która pewien umiarkowany sukces odniosła, tzn nagrała w latach dziewięćdziesiątych cztery uznane albumy, w tym dwa platynowo sprzedane. dziwnym to nie było, gdyż Campbell miał wsparcie najlepszych. przy debiucie pracowali z nim Quincy Jones (!), Al B. Sure (pisałem o nim niedawno, jako o jednym z pionierów odświeżonego r&b), Narada Michael Warden (autor przebojów Whitney Houston), zaś przy widocznym powyżej "I'm Ready" pomogli mu też Babyface i Prince (!x2). ten ostatni jest współautorem new jack swingowego, utrzymanego w stylistyce militarnej, "Uncle Sam", mojego faworyta jeśli chodzi o twórczość Tevina. jak na taneczny numer bardzo dosadny i mocny w warstwie tekstowej, zwracam tu uwagę na rapową zwrotkę

piątek, 17 grudnia 2010

earth, wind & fire - imagination

dzisiaj wpis o artystach, których nie trzeba przedstawiać komuś, kto wykazuje chociaż minimum zainteresowania klasyką czarnej muzyki. tym bardziej nie trzeba przedstawiać utworów z najgłośniejszego krążka zespołu z Chicago ("Spirit" z 1976), ale co tam. chciałem w ten sposób uczcić zakup tego albumu na winylu w odkrytym przeze mnie wczoraj warszawski antykwariacie (tzn długo wiedziałem, że jest w tamtym miejscu taki sklep, ale nie zajrzałem jakoś tam nigdy wcześniej, głupi ja głupi). głównym daniem mojego wczorajszego zakupu było co prawda "Songs In The Key Of Life (2LP+7")" Wondera, ale ile razy można wychwalać ten album ponad niebiosa. posłuchajmy dzisiaj zatem r&b od trzech z czterech żywiołów

sobota, 11 grudnia 2010

edwin birdsong - win tonight


kolejny utalentowany po Edwinie Starrze Edwin na moich stronach. Birdson to pochodzący z L.A. (a z wykształceniem muzycznym rodem z N.Y.) artysta disco/funk/soul. kreatywny koleś, ginący gdzieś wśród innych muzyków, z którymi współpracował (Wonder - tak, ten Wonder, Ayers - tak, ten Ayers). jego utwory z sukcesem zsamplowali DJ Premier (w ramach Gang Starru) i Daft Punk, tworząc prawdziwe hity: odpowiednio "Skillz" i "Harder, Better, Faster, Stronger". w związku tym, że jak piszę o samplach z muzyka X, to zwykle znaczy, że nie ma czego więcej o nim pisać, to na tym zakończę. poniżej utwór z finalnego albumu Edwina, łapiącego się pod lata osmiedziesiąte "Funtaztik"

niedziela, 5 grudnia 2010

po prostu oglądnij #4

James Brown drunk

zbliża się czwarta rocznica śmierci Browna, jednej z absolutnych legend funku, które jeszcze się na blogu nie pojawiły. zamiast wrzucać oczywiste klasyki mistrza i we wtórny sposób wymieniać całą listę jego wykraczających również poza muzykę zasług, przypomnijmy sobie jeden z zabawniejszych momentów jego kariery. świetny muzyk jak to świetny muzyk, ale i równy chłop był z niego to i "poczuć się dobrze" lubił

crystal waters - makin' happy

dzisiaj znowu nawiążę do house'u. podkreślam - to nie znaczy, że zmieniam profil mojego bloga, że jutro zamieszczę tu Armanda Van Heldena, pojutrze DJ'a Tiesto, a popojutrze Manieczki. prezentuję utwór wokalistki, która wypełniała misję tworzenia typowego contemporary r&b dla epoki, tylko że przy troszkę innym akompaniamencie. a że to przy okazji jest gałąź muzyki funk i disco z lat 80, no i przy okazji teksty jej piosenek są niegłupie, to warto o niej tutaj napisać. znacie ją zapewne z "Gypsy Woman (She's Homeless)", znacie teledysk do współcześniejszego utworu Alexa Gaudino z jej udziałem, poznajcie jeszcze więcej. jeden z utworów z jej debiutanckiego albumu, rekomenduję zapoznać się z całym "Surprise", szczególnie jeśli, tak jak mi kiedyś, house przykro się kojarzy. zresztą krążek wykracza mocno poza szufladkę chwilami

piątek, 3 grudnia 2010

rare earth - i just want to celebrate // 100 lat


dobry numer, dzisiaj mija rok odkąd zacząłem prowadzić to coś, co "Chojnito's Way" się nazywa. 365 dni, 140 postów, nie jest źle, cieszę się, że nie zabrakło mi zapału by to kontynuować. daleko oczywiście do zapału jaki miałem na początku, gsy wrzucałem coś codziennie (Macieju z zeszłorocznego grudnia, jak to robiłeś?). w między czasie doszły recenzje, później coś co już nie nazywam recenzjami. ale spoko, ludzie czytają, powołują się na moje pisane w 15 minut recki na polskim czymś a'la metacritic, fajnie. Chojnito's Way 4 Life, zatem wróćmy do muzyki. na rocznice niestandardowy wrzut, bardziej rockowy zespół, ale konwencja odpowiednia w stosunku do Motownu, który wydawał płyty Rare Earth. najważniejsze, że tytuł adekwatny do okoliczności przecież. dzięki serdeczne dla wszystkich, co wpadają na bloga, patrząc na statystyki widzę wyraźnie, że sam dla siebie tego nie prowadzę, heh

chojnito's way poleca #3

odnoszę wrażenie, że jeśli za jakieś kilkanaście lat krytycy i teoretycy muzyczni wymyślą takie pojęcie jak "hip hop progresywny", albo coś innego tak samo poważnie brzmiącego, to za czołowe wydawnictwo, za "Dark Side Of The Moon" tego nurtu uznają "My Beautiful Dark Twisted Fantasy" Kanye Westa. pan Gayfish od zawsze chciał pokazać, że jedną nogą stoi próg wyżej od przeciętnego rapowego artysty, to co obecnie pokazuje możemy cicho nazywać wyższym poziomem, a jak próba czasu pozwoli (a pozwoli) to będziemy to mówić głośno. w każdym razie album robi wrażenie, nie ważne z której strony się na niego spojrzy. mamy zbudowane na interesującym kontraście między zwrotkami a refrenem "Dark Fantasy". mamy mocne manifestacje osobowości Westa w "Power" i "Gorgeus", mamy pół popowej sceny w epickim "All Of The Lights". mamy dwa obok siebie ponad sześciominutowe rapowe posse cuty, które zupełnie nie nudzą. mamy nawiązujące do dawnego brzmiena "Devil In A New Dress", mamy rozwijający ideę kontrowersyjnego "808's And Heartbreaks" utwór "Lost In The World" mamy kilkuminutową solówkę na vocoderze, mamy zabawny skit od Chrisa Rocka, czego właściwie nie mamy?zapamiętajcie ten tytuł na całe życie, wielka sprawa
wprawdzie Yelawolf nakazuje nam nazywać ten projekt wydawictwem poprzedzającym jego pierwszy solowy album, nie mam jednak wątpliwości, że "Trunk Muzik 0-60" to dla mnie rapowy debiut roku. kawałek świeżego południowego rapu natchnionego duchem rocka i country (szkoda jednak, że tylko natchnionego, a nie faktycznie zawierającego te elemtenty, jak to było na rewelacyjnej epce "Arena Rap"). rewelacyjne flow (nie tak dobre jak Eminema, ale przecież Shady na samym początku też nie mordował techniką) na może nie rewelacyjnych, ale utrzymanych w zaplanowanej konwencji podkładach. no i te teksty, przenoszące słuchacza do Alabamy - za kierownicę starego obdrapanego Chevroleta, albo na bujany fotel na ganku drewnianej chaty ze strzelbą w ręku. to naprwdę działa, sprawdźcie sami i wypatrujcie nowego, tego właściwego, albumu ("Radioactive") w przyszłym roku
krążki - składanki nagrane przez wielu zacnych wykonawców mają to do siebie, że przechodzą kompletnie bez echa. z tą składanką, przypominającą nam muzykę skomponowaną przez Quincy'ego Jonesa, nie będzie inaczej. ale warto przekonać się na własnych uszach, że "Q: The Soul Bossa Nostra" ma naprawdę udane momenty. ciekawe interpretacje "It's My Party" przez Amy Winehouse, "Give me The Night" przez Jamie Foxxa. wykonane a capella "Soul Bossa Nova" z linjkami Ludarisa. Talib Kweli rapujący pod "Ironside", które każdy zna choćby z "Kill Billa". do tego pare kretywniejszych numerów, np "Sanford and Son", pomysłowo samplujące motyw z serialu o takim samym tytule. rzecz jak najbardziej warta uwagi, trzeba tylko przymknąć oko na autotune'ową wersję "P.Y.T." Michaela Jacksona, która jest kwasem niemiłosiernym. polecam bardzo, jeśli sobie chcecie przypomnieć Quincy'ego, albo kojarzycie go tylko z hitów dla MJ'a i wiecie dobrze, że to błąd
Chrisette Michele kibicuję od początku, zatem cieszę sie, ze po świetnym debiucie ("I Am"), lekko odstającym "Epiphany" znowu wzbija się na wyżynę i jej trzeci album, "Let Freedom Reign" to mocna sprawa. najlepszy jej album dla mnie, a to co u mnie przemawia na jego korzyść to bardziej energiczna oprawa muzyczna - bliższa temu co prezentowała na swoich albumach Macy Gray (poza tegoroczną kupą), niż Erykah Badu. co do wokalu, to kto słyszał to wie, że rekomendować nie trzeba, piękny soulowo-jazzujący głos, którym wokalistka sprawia wrażenie wyczyniać więcej niż prezentowała dotychczas, ale to może kwestia tego, że nie pamiętam do końca poprzednich krążków. sprawdźcie to sobie, a jeśli uważacie, że soulowe love songi was raczej męczą, to Wam powiem, że album nabiera chwilami zupełnie innego charakteru. tytułowy kawałek z Talibem Kweli i Black Thoughtem (w którym piosenkarka nawet nieźle rapuje) to jest to co trafi w Wasze gusta
dużo było dobrych płyt ostatnio, a mi leniowi się nie chcę pisać o wszystkim, zatem tylko wspomnę. co do soulu to warto jeszcze sprawdzić The Floacist (ztj Natalie Stewart z Floetry) - "Floetic Soul", Ronald Isley z Isley Brothers - "Mr I", Duffy - "Endlessly". z hip hopu głośno było o debiucie Nicki Minaj ("Pink Friday") - rzecz bardzo popowa, plastikowa, ale mająca w sobie coś. a z innych klimatów to zauważę, że soundtrack do filmu "Tron: Legacy" został skomponowany, i to całkiem nieźle przez legendarny francuski duet, Daft Punk

niedziela, 28 listopada 2010

cody chesnutt - the seed

coś dla fanów The Roots, czyli dla każdego, bo co do Korzeni to albo jest się ich fanem, albo jeszcze się o tym nie wie. stworzony przez neo soulowego wokalistę, Cody'ego Chesnutta, utwór zrobił ogromną furorę dopiero w wersji podrasowanej przez ?uestlove'a, Black Thoughta i resztę ekipy ("The Seed 2.0"). pod względem brzmieniowym te dwie wersje to ziemia i niebo, pierwowzór został nagrany ponoć w zamierzonej konwencji lo-fi (dobre tłumaczenie, dziwię się, że polscy internetowi muzycy-artyści tak nie uzasadniają swego marnego brzmienia), jednak treść w nim zawarta i pozytywny ton utworu to jest właśnie najwyższa jakość, a nie jakieś telewizory HD w reklamach. sprawdźcie sami jak bardzo "The Seed" zasłużyło na znakomitą rearanżację od Rootsów

piątek, 26 listopada 2010

charlie wilson - love, love, love

kiedyś tam (to znaczy przy okazji wycieków z nowej płyty Kanye Westa, nad którą rozpływał się będę w grudniowym podsumowaniu nowości) i gdzieś tam natknąłem się na internetową opinię w stylu, że pan Charlie Wilson podpina się pod kawałki Westa z nadzieją, że powtórzy sukces, jaki zapewniły mu występy u Snoop Dogga. nie wiem czy osoba, która tak powiedziała zdaje sobie sprawę z tego co Wilson wyprawiał w latach osiemdziesiątych razem z całym Gap Bandem, ale odpuszczę krytykę. w sumie jednoznacznie niewiedzy stwierdzić nie można. ale jest też po środku leżąca prawda, muzyk ten ciągle działa jako solowy wokalista, wydając przemijające bez echa płyty. przyzwoity contemporary rhythm and blues, niepowtarzalny wokal wegetujący w stanach na półkach sklepów muzycznych, gdzieś za bateriami albumów Ushera i Beyonce. poniżej utwór z ostatniej płyty, następna zapowiadana jeszcze na ten rok, ale kto wie

niedziela, 21 listopada 2010

phyllis hyman - you know how to love me

trochę klasycznego kobiecego wokalu, bo nie było go ostatnio. Phyllis Hyman pochodzi w Filadelfii (choć skrzydła rozwinęła dopiero w Nowym Jorku), ma na koncie dziesięć lepiej i gorzej przyjętych albumów (dwa pośmiertelne) i kilka drobnych ról filmowych. zostajemy naturalnie przy płytach: niezłe umiejętności wokalne podane słuchaczom w szerokiego gatunkowego wachlarzu utworach, od przebojowego disco po quiet storm. piosence "You Know How To Love Me" bliżej w tym zestawieniu do tego pierwszego, ale możecie wierzyć mi na słowo, że proporcje w jej twórczości są wyważone. a przynajmniej w jej wcześniejszej dyskografii, późniejszej jeszcze nie poznawałem za dobrze, recenzje/oceny nie zachęcają tak jakby. no ale nie ma co narzekać na złe strony, skupić się na pozytywach trzeba. taki życiowy morał wyszedł nawet

środa, 17 listopada 2010

manu dibango - soul makossa

Manu Dibango to pochodzący z Kamerunu saksofonista (i wibrafonista też podobno), podejrzany o zakorzenienie w naszych uszach muzyki disco. jego pierwszy przebój (i jedyny w sumie będący przebojem na taką konkretną skalę), "Soul Makossa", torpeduje nas serią nie do zbicia dowodów, że faktycznie tak jest. klasyk, ale zapomniany raczej. jeśli gdzieś pamięć o tym żyje to głównie dzięki licznym nawiązaniom ze strony późniejszych muzyków: sampli, breaków, zapożyczeń tekstowych (refren chyba kojarzymy dobrze i wiemy raczej skąd, prawda?). miłego odsłuchu, rozpisywać mi się dzisiaj nie chce, jakoś tak no

Manu Dibango - Soul Makossa (1972)

sobota, 13 listopada 2010

the chi-lites - the coldest days of my life

ciepłe brzmienie chicagowskiego soulu czasem potrafi być lodowate i to nie tylko za sprawą Jerry'ego "Icemana" Butlera z The Impressions. jeśli uważacie, że któryś z Waszych ulubionych wykonawców potrafi przerobić wasze wnętrzności na mrożonki, przy utworze "The Coldest Days Of My Life" dopiero odczujecie temperaturę zera bezwzględnego. minus dwieście siedemdziesiąt trzy stopnie Celcjusza, wiecie o czym mówię. w najbliższym czasie będę zmuszony wrzucić jakiś inny utwór The Chi-Lites, by nie robić z nich takich stone cold gości, a warto ich twórczość znać również z bardziej radosnej strony. ale omawiany utwór jest na tyle niezwykły, że taki repertuar grupy Eugene'a Recorda chcę sprzedać w pierwszej kolejności

piątek, 12 listopada 2010

al b. sure! - rescue me

za pośrednictwem grupy Teddy'ego Rileya, Guy, wprowadziłem na blog wątek nurtu new jack swing (czy ogólniej mającego i dzisiaj znaczenie contemporary r&b), dzisiaj zapraszam do poznania innej postaci związanej z tym gatunkiem. Al B. Sure! (świetna ksywka) pochodzi z Bostonu i nagrywa taką muzykę od roku 1988 (czyli praktycznie od zarania new jack swingu, bo w tym samym roku Guy wydało swój debiut). sam Riley również macza palce w pierwszym albumie Ala, ale akurat nie w utworze, który biorę na tapetę. a biorę "Rescue Me", bardzo reprezentatywne dla brzmienia, sprawdźcie sami zresztą. poza tym to muszę poznać koniecznie późniejsze nagrania typa, bo widzę, że i rok temu wydał album. fajerwerków zapewnie nie uświadczę, ale może przemyci trochę ducha r&b z przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych

wtorek, 9 listopada 2010

chojnito's way poleca #2

po artystycznym i komercyjnym zarazem sukcesie projektu Gnarls Barkley, Cee Lo Green powrócił do sygnowania muzyki własnym pseudonimem i wydał właśnie trzeci solowy album. słynący ze zręcznego łączenia hip hopu z funkiem i soulem artysta, na "The Lady Killer" kompletnie rzuca rapowanie i zabiera nas w podróż przez najlepsze czasy dla muzyki. nieważne, czy nawiązuje do klimatów lat '50 w "Old Fashioned", robi na motownowskie kopyto "Satisfied" i "It's OK", czy parafrazuje lekko najwiekszy przebój Michaela Jacksona w "Bright Lights Bigger City" - daje radę znakomicie. całe brzmienie, które tutaj uprawia - nie bawi się nim, on je czuje i można uwierzyć, że podróżuje w czasie i zna całą muzykę dwudziestego wieku od kuchni, tak jak to robił w teledysku Gnarls Barkley "Smiley Faces". zdecydowana czołówka tego roku, choć nie zapominajmy, że to tak naprawdę tylko hołd dla muzyki sprzed lat. świetnie słucha się takich projektów, ale przecież muzyka nie może stać w miejscu, ktoś musi to wszystko rozwijać...
jednym z "rozwijających" muzykę zdarzało się w zeszłym roku okrzykiwać Kida Cudiego ze stajni Kanye Westa. zaprawiony w mainstreamowych bojach, ciężko imprezujący, w rok od wydania debiutu wypuszcza jego sequel, "Man On The Moon II: The Legend of Mr. Rager". nie łatwo mi było przekonać się do jego pseudośpiewanej, alternatywnej wersji hip hopu, grunt że mam to za sobą. no i grunt, że nowy album jest wzorową kontynuacją pierwszej części. Cudiemu udało się nagrać album spełniający oczekiwania fanów, utrzymany w podobnym, mrocznym tonie. do tego kiedy rapuje, wychodzi mu to pewniej nie wcześniej. kiedy śpiewa, to dalej nie mogę tego nazywać "wokalem", ale tu też zauważam u muzyka wiekszą pewność siebie. kawałek dobrego hip hopu XXI wieku, aczkolwiek jeśli do tej pory nie wiesz z czym się je muzykę tego pana - na drugim albumie przepisu również nie znajdzesz
w sumie nie mam pojęcia czemu polecam nowy album N.E.R.D. "Nothing" dla mnie sporym rozczarowaniem, z miejsca najsłabszym albumem grupy Pharrella Williamsa. jednak coś sprawia, ze chce mi się do tego wracać. może to przez kilka dobrze funkujących, rockujących utworów jak singlowe "Hot-n-Fun"? może to przez nagrane we współpracy z Daft Punk "Hypnotize Me", które dosłownie hipnotyzuje? może to przez pewien progres pod względem tekstów, które zawsze były piętą achillesową zespołu? najprawdopodobniej dlatego, że jestem przeogromnym fanem muzyki N.E.R.D. i The Neptunes, ciężko mi do świadomości przyjąć, ze mogli zrobić coś nie tak. percepcjonuję jednak, ze to dość monotonny jak na nich materiał, stać ich na dużo więcej, jakby się zebrali w sobie to i kolejne "Fly Or Die" by nagrali
na koniec krok w bok od głównego nurtu, skromnie i z klasą, Devin the Dude. "Gotta be Me" to drugi jego krążek w tym roku, w przeciwieństwie do "Suite 420" niewydany bezpośrednio przez rapera. i o dziwo znacznie lepszy. tak jak tamten nudził, plumkał słabymi podkładami i zachęcał do siebie jedynie singlem, tak ten robi bardzo dobre wrażenie klimatem i cieplejszym brzmieniem podkładów. wyluzowany do granic możliwości nastrój, tematyka tekstów o dużym stopniu swobody, bity będące połączeniem na linii Teksas-Kalifornia - to wszystko za co mogliście w przeszłości pokochać muzykę Devina, no i znaleźć możecie na tym albumie. jedyny smutek to to, że nie mogłem usłyszeć utworów z tego CD na jego niedawnym koncercie w Warszawie

sobota, 6 listopada 2010

final edition - betcha can't love just one (can't keep running away)

ostatni przebój duetu Duck Sauce (DJ'e Armand van Helden i A-Trak) pozwolił mi pierwszy czas od dłuższego czasu (możliwe, że od czasów Daft Punku) zainteresować się w pewnym stopniu muzyką house. nie zapominając, że gatunek ten prostoliniowo wywodzi się z funku, jest mi miło, że wspomnieni muzycy mocno przypominają słuchaczom o swych korzeniach. a i dowiedzieć czegoś się można, na przykład poznać mocno zapomniane funkowe bandy, jak Final Edition właśnie. Duck Sauce odświeżyli jeden z czterech wydanych przez zespół singli "I Can Do It (Anyway You Want)", tworząc własne "aNYway". zachęciło mnie to do sprawdzenia oryginału, jak i trzech pozostałych utworów Final Edition, no i właśnie jeden z tych trzech numerów dzisiaj tutaj zamieszczam. funk z przełomu lat '70 i '80 pełną gębą

środa, 3 listopada 2010

rudy ray moore & ben taylor - dolemite

po raz kolejny w ostatnim czasie postanowiłem zagłębić się w otchłani taniego, czarnego kina, warto oczywiście było. obejrzałem wreszcie najbardziej znany okaz blaxploitation, czyli "Shafta", następnie również kultowy, lecz w o wiele węższym kręgu "Dolemite" - film akcji, wręcz kung-fu, ze świetnym komikiem, Rudym Rayem Moorem w roli głównej. wszystko piszę tradycyjnie, żeby płynnie przejść do wdzięczniejszej tematyki, czyli sountracków do tych obrazów. a, że temat z Shafta wszyscy znają i kochają ("you see this cat Shaft is a bad mother.." "shut your mouth!" "but i'm talking about Shaft!" "then we can dig it!"), to podzielę się porcją ścieżki z "Dolemite'a" - tytułowym utworem napisanym i zaśpiewanym przez Bena Taylora. nazwisko nic mi nie mówi, ale swoją robotę dobrze wykonał

piątek, 29 października 2010

caesar frazier - funk it down

Caesar Frazier to organista/pianista z Indianapolis, podopieczny saksofonisty jazzowego Lou Donaldsona. sam jednak stricte jazzem się nie zajmował, nagrał za to trzy albumy stanowiące bardzo udaną fuzję jazzu z funkiem. tylko trzy niestety, jego kariera zeszła na inne trochę tory, to znaczy wkroczył w niewąsko pojęte media - jako dziennikarz, dyrektor muzyczny jednej ze znanych amerykańskich jazzowych rozgłośni, a później nawet jako realizator programów telewizyjnych. od muzyki zupełnie do końca nie uciekał i my też nie uciekajmy. wsłuchajmy się w nagranie z jego drugiego albumu, zatytułowanego po prostu "75". "Funk It Down" to podręcznikowy przykład połączenia dwóch wspomnianych gatunków dającego piorunujący efekt. i do tego sampel znany z użycia przez DJ'a Premiera w "Ex Girl To The Next Girl". to zresztą nie jedyny znany mi motyw jaki udało mi się rozpoznać na tym albumie Caesara. swoją drogą ciekawe, że na okładkach swoich albumów podpisywany był raz jako "Caesar", a inny raz jako "Ceasar" - zamienne to jest czy co?

niedziela, 24 października 2010

po prostu oglądnij #3

Kanye West - Runaway (Full-length)
Kanye po raz kolejny chce pokazać, że znajduje się w hiphopowym budynku na innym levelu. wychodzi mu to nieźle. ponad 30 minutowy klip (film) zdradził mi brzmienie większości utworów na wychodzącym wkrótce piątym albumie rapera, ale jednocześnie narobił ogromnego apetytu na tenże materiał. obraz do muzyki robiący wrażenie i niebanalny, a także skutecznie odwracający uwagę od nieszczęsnych prób wokalnych w wykonaniu Westa

sobota, 23 października 2010

joi - narcissa cutie pie

wokalistka z Atlanty, luźniej związana z kolektywem Dungeon Family, to znaczy pojawiająca się na projektach podzespołów: Organized Noize, Outkast, Goodie Mob (z członkiem tej ostatniej grupy, Big Gippem, łączył ją za to jeszcze inny związek - małżeński), ale na ich jedynym do tej pory współnym albumie ("Even In Darkness") pani Joi Gilliam nie uświadczymy. na pewno paru z tych wspomnianych kolaboracji nigdy nie zapomnimy, na przykład "Movin' Cool (The After Party)" Outkastu, ale czy kojarzymy w ogóle jej karierę solową? nie bardzo właśnie i nadrabiam tą zaległość. po przesłuchaniu jej debiutu z 1994 ("Pendulum Vibe"), chętnie sięgnę po dwa następne krążki (albo trzy, jeśli anulowane "Amoeba Cleansing Syndrome" okaże się dostępne w nieskończonych zasobach internetu). zapraszam do odsłuchu utworu tej utalentowanej piosenkarki, którą zdarza się nazywać jedną z pionierek neo soulu, zanim rozsławiła go Erykah Badu

poniedziałek, 18 października 2010

menahan street band - make the road by walking

samplowanie kojarzy się głównie z grzebankiem w starych nagraniach, tworzeniem muzyki teraźniejszości w oparciu o zapożyczenia z przeszłości. czasem jednak zdarzy się zachwianie kontinuum czasowego, no i sampel z czegoś zostaje wykorzystany jeszcze zanim oryginalny utwór ujrzy światło dzienne. przykładem jest "Roc Boys (And The Winner Is...)" Jaya-Z. Jay wylansował naprawdę niezły przebój (singiel roku 2007 według Rolling Stone), w oparciu o utwór nowojorskiego funkowo-afrobeatowego zespołu Menahan Street Band. a debiutancki album grupy wyszedł w 2008, rok po singlu Jaya-Z. wiadomo, utwór "Make The Road By Walking" wyszedł odpowiednio wcześniej przed całą płytą i zakłoceń czasoprzestrzeni nie ma, ale widać wyraźnie, że producenci muzyczni są w pogotowiu, czyhając na świeże dostawy sampli. Kid Cudi na swym zeszłorocznym debiucie też zaczerpnął co nie co od Menahanów, ale wróćmy do "tworzenia drogi chodzeniem"

niedziela, 17 października 2010

trouble funk - drop the bomb

pisząc o amerykańskich muzykach prawie zawsze zwracam uwagę na dokładniejsze ich pochodzenie, zaznaczając z jakiego miasta/stanu się wywodzą. nie robiłbym tego, gdyby to nie miało znaczenia - tożsamość muzyczna artystów ze Stanów jest zawsze silnie związana ze stronami, w których się wychowali. tyczy się to każdej praktycznie muzyki tam i nawet działa do dzisiaj, co może troszkę zaskakiwać w erze globalizmu i internetu. no ale wracamy do przeszłości i przenosimy się do Waszyngtonu, poznać go-go. ale nie chodzi o wycieczkę do nocnego klubu (choć właśnie stąd się wzięło nazewnictwo), a podgatunek funku uprawiany kiedyś w stolicy U.S.A.. największym przebojem go-go jest "Bustin Loose" pioniera gatunku, Chucka Browna. wybieram jednak hit zespołu Trouble Funk - "Drop The Bomb". mniej znany, ale jest idealną definicją tego brzmienia, kojarzonego z bardzo charakterystyczną, bogatą jak na funk lat 80, eksploatowaną później przez środowisko breakdance'owe, sekcją perkusyjną

sobota, 16 października 2010

solomon burke - got to get you off my mind

10 października odszedł Solomon Burke, pochodzący z Filadelfii kaznodzieja i muzyk grający gospel, blues, soul, r&b, kto co lubi. wynosić nie wiadomo jak wysoko jego zasług (choć mam w rękach kilka dobrych argumentów, na przykład nagroda Grammy na koncie, wprowadzenie do Rock & Roll Hall Of Fame), albo stawiać go obok największych legend wspomnianych gatunków teraz na siłę nie chcę, ale hołd i przypomnienie o nim w tej chwili jak najbardziej jest na miejscu. "Got To Get You Off My Mind" to jeden z największych przebojów muzyka. nie największy, bo tym jest zapewne "Cry To Me", lub "Everybody Needs Somebody To Love" (na pewno znacie wersję The Blues Brothers). spoczywaj w pokoju panie Burke

wtorek, 12 października 2010

djë & dogg master - tribute

to nie jest żaden link sponsorowany, że piszę w tej chwili o jakimś nieznanym francuskim duecie producenckim, słuchanym na last.fm przez około dwadzieścia osób na świecie. po prostu szczerze polecam westoastowe wygrzewy tych kolesi, którzy swoimi umieszczonymi za darmo w sieci instrumentalami są w stanie podbić serce każdego miłośnika piszczał, pierdzących basów i klawiszy rodem z Kalifornii. nie wiem jak ci panowie to robią, ale brzmią lepiej niż to co obecnie oferują hiphopowi muzycy z zachodu Stanów. trzymam kciuki za nich, żeby byli w stanie lepiej się zakręcić i nawiązać odpowiednie kontakty. na takich podkładach Ice Cube mógłby zrobić płytę, która byłaby godna nazwy "I Am The West", bo z tym co właśnie wydał to tak pół na pół jest, bardziej na to złe "pół". posłuchajcie relaksującego "Tribute", na którym padają ciepłe, talkboxowe shout-outy dla legend funku i g-funku. przy okazji shout-out dla zioma Bartka, który mi Djë i Dogg Mastera podesłał

sobota, 9 października 2010

the time - cool

zespół pod wezwaniem Prince'a, bez Prince'a. dowodzona przez Morrisa Day'a grupa zajmowała się w latach osiemdziesiątych graniem dance-funku analogicznego do ówczesnej twórczości Księcia (która była w tamtych czasach najzacniejsza: "Purple Rain", "Sign 'o' The Times" itd., ale oczywiście zawsze zacna była). utwory The Time to ponoć piosenki absolutnego autorstwa Prince'a, które - jakoś tak wyszło - wykonał Morris, praktycznie tylko podmieniając wokale na swoje. tak powstawał na pewno wydany w 1981 debiut, potem nie wiem jak było. w sumie czemu nie, jak się jest czynnym od ponad 30 lat wulkanem przebojów jak Książe, to czemu by nie dzielić się talentem z kimś innym? The Time trochę cudzych ale jednak własnych hitów miało, między innymi "Cool"

środa, 6 października 2010

po prostu oglądnij #2

Janelle Monáe covers "Smile"

zawsze coś się znajdzie, co w sposób perfidny zepsuje humor, mi zepsuło go dziś odwołanie wymarzonego koncertu Janelle Monáe, co jutro miał sie odbyć. przyczyną jest choroba piosenkarki (widziałem zresztą w sieci jej wczorajszy telewizyjny występ i widać, że nie kłamie), organizatorzy obiecują postarać się o nowy termin występu, trzymamy kciuki, prawda? a powyżej mocno klasyczne "Smile" w wykonaniu Janelle. "What's the use of crying?" w końcu

poniedziałek, 4 października 2010

chojnito's way poleca #1

nie chce mi się już pisać recenzji, a tym bardziej wystawiać ocen, które czasem i po miesiącu mogłyby ulec zmianie, minimalnej, ale zawsze. ograniczam zatem pisanie o nowościach do prostego polecania interesujących pozycji, na temat mnie wartych uwagi produkcji będę milczał. na sam początek projekt, do którego już pare razy piłem, album Johna Legenda i Rootsów - "Wake Up!". połączenie znakomite, trzymam kciuki za jakiś w pełni autorski projekt takiego kolektywu, bo jako renowatorzy klasycznych pomników czarnej muzyki spisali się na medal. osobiście wolałbym żeby obeszło się bez rapowanych zwrotek Black Thoughta i gości, ale nie zauważyłem żeby ktokolwiek inny narzekał. bo w sumie czemu, to i tak jedne z lepszych wersów tego roku
po drugie nowy Bilal. 9 lat po niezłym debiucie ("1st Born Second") wyszło wreszcie "Air Thight's Revenge". przez ten czas w ramach prac nad drugim krążkiem nie tylko ćwiczył pozowanie na Malcolma X do okładki, ale i przemyślał, co było nie tak z pierwszym albumem. wadą był chaos i dysonans między sąsiadujących ze sobą produkcjami Dra Dre i J Dilli. tym razem spójność istnieje i gra tutaj bardzo istotną rolę. z drugiej strony brakuje dominujących przebojów, których chętnie się posłucha bez puszczania całości albumu, ale to tradycyjny koszt spójności. ważne że otrzymaliśmy mniej więcej równie dobry album po tylu latach, a to jest jakiś mały sukces, nie?
cieszę się że Stones Throw Records, która oprócz wydawania balansujących na granicach grafomanii i kakofonii produkcji madlibowych i madlibopochodnych inwestuje też w coś bliższego mojej (!) definicji prawdziwej muzyki. niedawno furorę zrobił Mayer Hawthorne, teraz całkiem głośno siezrobiło wokół wydającego swój drugi LP Aloe Blacca. "Good Things" idealnie komponuje sie z tytułem, bo to same dobre rzeczy, czyli kontunuacja tradycji soulowych, zarówno tych sięgających lat sześdziesiątych jak i neo soulu. natychmiast sięgać po tą produkcje, o ile jeszcze tego nie zrobiliście zahipnotyzowani przebojem "I Need A Dollar"
"Doo-Wops & Hooligans" Bruno Marsa, czyli innymi słowy "błagam, więcej takiej muzyki pop!". autor produkcji wcześniej zachwycił mnie produkcją singla "Fuck You!" Cee-Lo Greena, dzięki czemu w ogóle się zainteresowałem tym krążkiem, no i fajnie. co prawda parę utworów jestem tutaj w stanie nazwać delikatnymi skuchami, ale są też utwory jak "Grenade" i "Runaway Baby" - ich nie pokochać to ciężka sprawa. troche mało tu odnazazłem tytułowego Doo-Wopu, ale będąc przy poszukiwaniach to każdy coś tu znajdzie dla siebie, polecam
teraz chwila historyczna, pierwszy raz na "Chojnito's Way" - polski akcent. nie sposób nie wspomnieć o nowym albumie Natu a.k.a. Natalii Przybysz, byłej Sistars. poraz kolejny wykazała się faktycznymi umiejętnościami wokalnymi, świetnym doborem oprawy muzycznej, a dodatkowo większą pomysłowością w kwestiach formy i treści. no i bardzo ważna rzecz - ojczysty jezyk na albumie "Gram Duszy" jest w dużym stopniu obecny. co prawda Natalia jest jedną z niewielu naszych wokalistek potrafiących śpiewać w języku angielskim bez jego kaleczenia, lecz wolę jak polska muzyka jest w pełni polską muzyką

wtorek, 28 września 2010

guy - don't clap... just dance

Guy to nie koleś jakiś, a grupa. słowo klucz to Riley, dokładnie Teddy Riley - członek zespołu i producent, który w niemałym stopniu wpłynął na brzmienie muzyki pop w latach dziewięćdziesiątych, tej dobrej muzyki pop. i do dzisiaj macza palce w różnych projektach, to u Snoop Dogga, to u Robina Thicke. w każdym razie mocno rozsławił (ale nie był pionierem, trzeba zaznaczyć) brzmienie new jack swing, czyli półsyntetycznego popu łamanego na r&b z typową dla hip hopu perkusją. swoją drogą to jeden z bardzo nie licznych przypadków, gdzie hip hop zamiast czerpać z innych gatunków, sam stanowił inspirację do stworzenia nowego, dobrego, całkiem niehiphopowego nurtu. wprawdzie bardziej wdzięcznymi przykładami new jack swingu byłyby albumy Michaela Jacksona z lat '90 (Teddy był zresztą jednym z głównych producentów krążka "Dangerous"), albo "This Is How We Do It" Montella Jordana, ale to wszyscy znamy. zespół Guy u nas raczej nie jest popularny, a szkoda, posłuchajcie utworu z ich debiutu

niedziela, 26 września 2010

mc lyte - paper thin

historia kobiecego hip hopu, rozdział któryś z tych początkowych. "Paper Thin" to singiel z wydanego w 1988 roku albumu "Lyte As A Rock" - kamienia milowego jeśli chodzi o damskie rapy. niezależnie którą panią uznajecie za najlepiej nawijającą, czy to Lauryn Hill, czy Rah Digga, czy maszynę do robienia przebojów Missy Elliott, czy reprezentującą zachodnie wybrzeże Lady Of Rage, czy może nawet zapowiadającą się na mainstreamowe next best thing Nicki Minaj (choć powoli zaczynam mieć obawy, że jej zbliżający się debiut będzie się starał mieć z hip hopem malutko wspólnego), szacunek się należy tym, które przecierały szlaki, MC Lyte jak najbardziej tu pasuje. nawet odkładając na bok genderowe podziały polecam "Lyte As A Rock" po prostu jako nagranie na miarę rewelacyjnego dla hip hopu rocznika '88, ale oczywiście ginący na tle ówczesnych rewolucjonistów gatunku tzn Public Enemy, Juice Crew, N.W.A., Rakima, starczy

niedziela, 19 września 2010

big john hamilton - big bad john

"Big Bad John" to klasyk muzyki country, zdobywca szczytu Billboardu i nagrody Grammy w 1962 roku. piosenka opowiadająca o przygodzie przerośniętego (stąd Big), bandziora (stąd Bad) z Nowego Orleanu o imieniu John (stąd John i wszystko się już zgadza). oczywiście country nas w tej chwili nie bardzo interesuje, a ja też nie zamierzam póki co rozszerzać horyzontów w tym kierunku. stąd odkładamy na bok oryginalne wykonanie Jimmy'ego Deana i skupiamy się na późniejszej, soulowej wersji Big Johna Hamiltona (nie mylić z aktorem znanym z filmów Johna Wayne'a). powstała ona gdzieś w przedziale lat 1966-1970, trudno mi sprecyzować, gdyż jedyne pewne wydanie to pochodząca z 2006 roku składanka największych przebojów muzyka z Florydy ("How Much Can A Man Take", okładka na zdjęciu). zapraszam do sprawdzenia, wspomnę jeszcze, że znawcy klasyki hip hopu już w pierwszych sekundach rozpoznają popularny break. "warm it up Kane, warm it up Kane..."

czwartek, 16 września 2010

harold melvin & the blue notes - wake up everybody

jeśli kogoś bardzo interesuje wspominany przeze mnie coverowy album Johna Legenda z The Roots, to jest on już gdzieniegdzie dostępny do legalnego odsłuchu online. sam nie wytrzymałem i za sprawdzenie "Wake Up!" się zabrałem. album piękny, ale o tym to możne innym razem więcej napiszę. póki co przedstawiam jedno z tych nagrań, sprawnie odświeżonych na potrzeby tego nowego projektu. "Wake Up Everybody" jest singlem promującym ten album (teledysk), udzielają się w nim również piosenkarka Melanie Fiona i raper Common. oryginalnie pobudkę tą zorganizował 35 lat temu piosenkarz Harold Melvin ze swoją grupa The Blue Notes. jedna z największych filadelfijskich legend muzycznych, nic dziwnego że za odświeżenie ich twórczości wzięli sie The Roots, żywe legendy z tego samego miasta. a że John też jest Legend, to wszystko składa sie w logiczną całość, powiedzmy

poniedziałek, 13 września 2010

siedah garrett - k.i.s.s.i.n.g.

coś dla miłośników bardziej już plastikowego brzmienia muzyki z późnych lat osiemdziesiątych. oprócz tych, którzy słyszeli panią Garrett w duecie z Dennisem Edwardsem ("Don't Look Any Further"), jej nazwisko dobrze kojarzyć mają prawo fani Michaela Jacksona. piosenkarkę można było usłyszeć u niego na albumie "Bad", w przebojach "Man I The Mirror" i "I Just Can't Stop Loving You". wspierała wokale u Madonny, Natalie Cole. jako podopieczna Quincy'ego Jonesa niemały udział miała w nagraniu jego producenckiego albumu "Back On The Block" w 1989 roku. rok wcześniej, nakładem wytwórni Quincy'ego (Qwest Records) wydała swój pierwszy (z trzech, w tym jednego nagranego wspólnie z grupą Brand New Heavies) album - "Kiss Of Life". "K.I.S.S.I.N.G." to promujący go singiel - porcja solidnej popowo-funkowej muzyki, pijącej do brzmienia rolandowskich automatów perkusyjnych, popularnego wówczas synth popu, oraz do starej szkoły hip hopu. to wszystko w połączeniu z niezłym, lekko niedocenionym, wokalem

sobota, 11 września 2010

donny hathaway - hearse to graveyard

Donny Hathaway to urodzony w Chicago muzyk, uznawany za jednego z ważniejszych animatorów tamtejszej sceny soulowej (a trochę już Chicagowskich artystów przez blog się przewinęło). najbardziej znany dzięki współpracy z Robertą Flack i dzięki jego największemu przebojowi - "Little Ghetto Boy" (znanego słuchaczom hip hopu choćby z numeru Doctora Dre o podobnej nazwie, ponadto nowoczesna wersja tego utworu na się pojawić na wychodzącym niedługo wspólnym projekcie Johna Legenda i The Roots). "Hearse To Graveyard" pochodzi z tego samego albumu co "Little Ghetto Boy", a jest to soundtrack do filmu "Come Back, Charleston Blue", kolejnego klasyka kina Blaxploitation. nie jest to w sumie samodzielny utwór, po prostu dłuższy (relatywnie) instrumentalny fragment stanowiącej integralną całość tej ścieżki dźwiękowej, ale za to znakomicie przenosi słuchacza w świat niskobudżetowego czarnego kina z lat siedemdziesiątych

piątek, 10 września 2010

kendra foster & p-funk all stars - bounce 2 this

p-funk ma się dobrze u mnie i tak będzie się miał dalej. tym razem coś bardziej współczesnego - utwór z wydanego cztery lata temu, sygnowanego nazwiskiem George'a Clintona albumu zatytułowanego: "How Late Do You Have 2B B4 U R Absent?" (tytuł tradycyjnie brzmi jak nadany wprost ze statku-matki doktora Funkensteina). czyli kolejny projekt z cyklu p-funk all stars, ale pojawiają się na nim również osobowości niezależne: Belita Woods, Joi z Dungeon Family, Bobby Womack, czy sam Prince (który w listopadzie gra w Krakowie i Chojnito's Way rozważa uczestnictwo w tym wydarzeniu). pierwszy utwór na płycie od razu mi się skojarzył, miałem okazje go usłyszeć na żywo podczas koncertu Clintona w Warszawie, obok klasyków jak "Atomic Dog", albo "One Nation Under A Groove". dorównywać to im nie dorównuje, ale słucha się świetnie, a potem człowiek chodzi i podśpiewuje pod nosem "Bounce to this, everybody just bounce to this..." jak jakiś debil

środa, 8 września 2010

black merda - cynthy-ruth

funk + rock, czyli jedno z moich ulubionych połączeń ostatnio. zawsze z chęcią zabieram się za sprawdzanie albumów artystów deklarujących się jako wykonawcy obu tych gatunków. Black Merda (muzykom koniecznie zależało na nazwie ze słowem "murder" i tylko w ten sposób dało się przebrnąć bez nieprzyjemności) bardziej fuzję akcentuje na rock, ale co tam, polecam każdemu ich dwualbumową dyskografię. tak wyszło, że nie przyjęła się ich twórczość, konkurencję mieli konkretną, promocja była niekonkretna, pokłócili się chłopaki i koniec. w 2005 wyszła kompilacja "The Folks From Mother's Mixer", która była po prostu reedycją ich dwóch albumów na jednym krążku. dzięki tej składance i dzięki rosnącemu ostatnimi laty zainteresowaniu czarnym rockiem, o Black Merda zrobiło się chyba głośniej, niż kiedy faktycznie działali. nawet zaczęli się odgrażać powrotem na scene. nie wiem co z tego wyszło, ale zapraszam do odsłuchu "Cynthy-Ruth", samplowanego niedawno przez Kanye Westa dla śmiesznie rapujących po angielsku Japończyków (Teriyaki Boyz chyba)

po prostu oglądnij #1

MARVIN GAYE & TAMMI TERRELL "Ain't no Mountain High Enough"

duet wszech czasów w mojej skromnej opinii, jedno z dwóch dostępnych w sieci nagrań, na których można zobaczyć wspólnie śpiewających Marvina i Tammi. zresztą solowych występów Tammi Terrell na YT również uświadczyć więcej nie można. już któryś raz jej wątek się tutaj pojawia, ale cóż, wyjątkowo nie potrafię odżałować śmierci tej świetnie zapowiadającej się wówczas piosenkarki

sobota, 4 września 2010

the mar-keys - last night

historia muzyki z Memphis, część druga. The Mar-Keys to grupa, która zaistniała wcześniej niż The Bar-Kays, wiemy już zatem kto się kim inspirował. a zaistnieli w 1961 roku singlem "Last Night", który był pierwszym tak udanym wydawnictwem wytwórni Satellite Records, że wykroczył on popularnością poza granice stanu Tennessee. okazało się wtedy przy okazji, że w Stanach już istniało jedno Satellite Records, było trzeba w związku z tym zmienić nazwę. tak właśnie powstała marka Stax Records - jedna z najlepiej kojarzonych na soulowo-bluesowej mapie USA. samo The Bar-Keys w historii muzyki się tak nie utrwaliło, no i nie wątpię, że są kojarzeni wyłącznie z utworem poniżej. ewentualnie z tym, że na samym początku przez grupę przewinął się jako instrumentalista sam Isaac Hayes - nie wiem czy przypadkiem tutaj właśnie nie udziela się na organach

wtorek, 31 sierpnia 2010

the bar-kays - grab this thing

na twórczość funkowej grupy z Memhpis, Tennessee zwrócił moją uwagę epicki (tak, to jest bardzo odpowiednie słowo) podkład Kanye Westa w utworze Rick Rossa "Live fast, Die Young" - z ostatniej płyty brodatego grubasa. coś takiego słyszę i od razu chcę wiedzieć co jest źródłem takiego sampla - a jest nim wydany w 1969 drugi album zespołu "Gotta Groove". oprócz utworu samplowanego przez Yezzy'ego, znalazłem tu dziesięć innych, solidnych utworów stanowiących po prostu klasyczny, głównie instrumentalny funk. na dodatek muzycy ci kupili mnie coverami "Yesterday" i "Hey Jude" Beatlesów. nie ma co, trzeba się z jakimś większym kawałkiem ich dyskografii zapoznać. "Grab This Thing" to również cover - cover nagranego 4 lata wcześniej utworu grupy... The Mar-Keys. również z Memphis. również z wytwórni Stax Records. muszę zbadać tą sprawę dokładniej

The Bar-Kays - Grab This Thing (1969)

środa, 25 sierpnia 2010

ron isley - no more

wkrótce nakładem wytwórni Def Jam wychodzi nowy solowy album lidera legendarnej (istniejącej już 56 lat!) grupy The Isley Brothers. przedstawiam singiel promujący to nadchodzące wydawnictwo. Ron w "No More" zaskakuje świetną formą, można odnieść wrażenie, że piosenkarz od czasów nagrania takich przebojów jak "Between The Sheets" albo "Don't Say Goodnight" w ogóle się nie zestarzał. co prawda The Isley Brothers cenię bardziej za wcześniejsze, funkowo-rockowe nagrania, no ale nie można się domagać od 69-letniego pana Isleya energii do nagrania kolejnego "Shout" czy coś. za to można się spodziewać znakomitego albumu r&b w najbliższym czasie
ps: według archiwum bloga dzisiaj mija rok od pierwszego posta, kolejny mam powód do gratulowania samemu sobie. z butelką najdroższego w Żabce wina musującego poczekam jednak do grudnia, kiedy to Chojnito's Way zaczęło funkcjonować jako to czym jest

Ron Isley - No More (2010)

czwartek, 19 sierpnia 2010

one way - don't fight the feeling

najwyższy czas na nowy wpis. prawda jest taka, że wakacje strasznie rozleniwiają i pojawia się problem przy próbach poradzenia sobie z tym faktem. minie ten czas wolny i piękny, to wrócę do regularnego pisania. teraz to tylko tak jak teraz będę przypominał, że żyję i mój blog też. jakoś. oczywiście jak już jest post, to będzie i kawałek. wybrałem hit od One Way - jednej z grup definiujących brzmienie funku w latach osiemdziesiątych. "Don't Fight The Feeling" pochodzi z albumu "Wild Night", wydanego jeszcze w tym samym roku co "Who's Foolin Who" (z którego pochodzi już prezentowany u mnie "Cutie Pie" - największy przebój Jednokierunkowych), nie ma się co dziwić zatem, że cokolwiek by się na "Dzikiej Nocy" nie pojawiło, to miało prawo nawet nie zostać zauważone. NO ALE gorszy album to nie był. nie wiem czy wybrany utwór to udowadnia, po prostu osobiście go uważam za jeden z lepszych od Łan Łejów

czwartek, 5 sierpnia 2010

the gap band - the boys are back in town

piosenka, po której można by się spodziewać, że jest coverem hitu irlandzkiej grupy Thin Lizzy, ale najzwyczajniej w świecie nim nie jest. zgodność tytułów przypadkowa lub nieprzypadkowa, nie wnikam. ale muzyka zupełnie inna, tekstowo też gruntowna zmiana. Charlie Wilson z grupą opowiadają nam o rzeczach które się zmieniają i tych które tego nie robią na tle bardzo przyjemnej kompozycji, bardzo odmiennej od syntetycznego, funkowego bombardowania, z którym chłopaki są najszerzej kojarzeni. utwór, jak widać na załączonym obrazku, pochodzi z ich drugiego albumu, czyli "The Gap Band II" - nigdy nie byli pomysłowi jeśli chodzi o tytuły płyt. a ja tymczasem wyjeżdżam, "back in town" będę jakoś w przyszłym tygodniu, pozdrowienia