piątek, 31 grudnia 2010

muzyczne podsumowanie 2010 od a do z


właściwie to "od a do ż". podsumowania zawsze są na czasie w takim właśnie czasie w roku, zatem postanowiłem napisać własne. chciałem uniknąć robienia rankingów i po prostu wyrzucić z siebie, co związanego z muzyką zwracało moją uwagę w 2010. pewien dysonans może budzić fakt, że mój blog poświęcony jest głównie brzmieniom funk / soul / r&b, a podsumowanie skupia się w większym stopniu na hip hopie. co poradzić, hh to w tej chwili najważniejszy nurt czarnej muzyki, nie było by o czym pisać podsumowując np sam soul, choć to i tak był dla gatunku mocny rok. nie zapominajmy też, że raperzy to, jak to ujął Afrika Bambaataa, "renegades of funk". sam sobie nie wierzę, że powołuję się na Afrikę. no to jedziemy z alfabetem:

A: ALEX DA KID
najnowsza na rynku maszynka do robienia hitów made in UK. producent wprowadzający softrockowe elementy do hiphopowej produkcji - nie jest to taką tragedią na jaką brzmi. wyprodukował między innymi "Airplanes" B.o.B., dwie części "Love The Way You Lie” dla Eminema i Rihanny, oraz najlepsze z tego wszystkiego - "Castle Walls" dla T.I. z udziałem Christiny Aguliery. nie każdy będzie widział pozytywy w mieszaniu się Europejczyków w brzmienie amerykańskiego mainstreamu, ale lepsze to niż bity od Davida Guetty i DJ'a Tiesto. raczej

B: BREAKING NEWS
czyli skandal wokół utworu pochodzącego w pierwszej pośmiertnej płyty MJ'a. kto tak naprawdę śpiewa w tym utworze? rodzina Michaela i spora część fanów jest przekonana, że to szwindel, wydawcy albumu i znany z udanej współpracy z królem popu producent Teddy Riley stanowczo dementują. oczywiście następstwem była wojna na argumenty o zaawansowanej obróbce głosu, na badania autentyczności wokali, brakowało tylko komisji śledczej z Putinem na czele i harcerskiego krzyża pod rezydencją Michaela Jacksona. jak było naprawdę - nigdy nie dowiemy się na sto procent, ja wracam do słuchania albumu "Michael" bo to po prostu dobry krążek, kto by go tam nie nagrał

C: CARTEROWIE
Państwo Carterowie, czyli Beyonce i Jay-Z. zarządzili na tegorocznym rozdaniu Grammy, zgarniając wspólnie dziewięć nagród. trzy statuetki poszły dla Hovy za jego świeże i udane single z mniej udanego jako całość "Blueprint 3". za to Queen B zdobyła sześć nagród jednej nocy - żadnej innej kobiecie w historii Grammy to się nie udało. nie rozumiem do końca skąd honory dla pani Knowles w roku 2010, jeśli jej album wyszedł w 2008. "I Am... Sasha Fierce" to z pewnością ścisła czołówka r&b minionej dekady, więc w sumie nieważne, kiedy docenili, ważne że docenili. a może po prostu bali się wręczyć nagrody komukolwiek innemu, albowiem inaczej panicz West by się obruszył...

D: DALECY KREWNI
wspólny album Nasa i Damiana Marleya. Reggae, czy tam dancehall nie należą do kanonu moich ulubionych gatunków, a Nasowi brakuje trochę do mojego kanonu ulubionych raperów. Mimo to połączenie sił przez tych dwóch okazało się być absolutnym strzałem w dziesiątkę. na dobrą sprawę to nie jestem w stanie przypomnieć sobie, żeby duet wielkich artystów z dwóch różnych (może nie tak bardzo różnych, ale co tam) światów potrafił nagrać tak spójny i fascynujący album. co prawda syn Boba Marleya robi wrażenie grającego tu ważniejszą rolę niż towarzyszący mu emcee, ale kto powiedział, że receptą na dobry duet jest dzielenie się zaangażowaniem fifty-fifty? proste, że nikt

E: EPICKOŚĆ
słowo to na nowo zdefiniował Kanye West swoim nowym albumem. gdy słucha się takich utworów jak "Lost In The World", albo "All Of The Lights" to ciężko, by ten termin się do głowy nie nasuwał. podobna sytuacja z ponad 30-minutowym video promującym "My Beautiful Dark Twisted Fantasy". "ma rozmach sk***isyn" - powiedział Stefan "Siara" Siarzewski oglądając ten długi teledysk do "Runaway". to samo zresztą by powiedział widząc Westa w spektakularny sposób wykonującego "Power" na BET Awards 2010. i przy paru jeszcze innych okazjach, wliczając w to również występ na MTV Video Awards, świeżutki klip do „Monster”, featuring u Rick Rossa, czy podyktowanie rapowej scenie mody na publikowanie nowych utworów co tydzień. mam paru innych faworytów na tytuł artysty roku - ale jak tu udawać, że Kanye nim nie jest?

F: FUCK YOU!
najbardziej piorunujący singiel roku. "Fuck You!", znane też łagodniej jako "Forget You" albo "F.U." podbiło serca słuchaczy klimatem lat sześćdziesiątych, kolorowym teledyskiem, zabawnym tekstem, organami Hammonda w tle, w zasadzie każdym możliwym aspektem. zwrócił uwagę słuchaczy na udany album („The Lady Killer”) grubasa z krótkimi rączkami, który jest bardziej Atari niż X-Boxem. zwrócił też ich uwagę na producentów utworu - Bruno Marsa z kolektywem The Smeezingtons, którzy mają szansę stać się godnymi następcami odpowiednio Pharrella Williamsa i The Neptunem. debiut Bruna jeszcze nam tego na bank nie obiecuje, ale pożyjmy, zobaczmy

G: GREEN
dwóch Greenów nagrało bardzo dobre albumy w tym roku. po pierwsze wspomniany wyżej Cee Lo Green, po drugie wyspiarskie odkrycie roku - szalony Professor Green z albumem „Alive Till I’m Dead” (najlepiej zatytułowana płyta roku). „green”, czyli „zieleń” - ona zdobi okładkę debiutanckiego krążka pochodzącego z Nowego Orleanu rapera Curren$y. zieleń była na pewno jego inspiracją do tworzenia - na tyle mocną, że w tym samym roku wydał sequel debiutu. innym przykładem mobilizującej mocy zieleni był wydający dwa albumy Devin The Dude. to tyle pod nagłówkiem ”green”, nie myśleliście chyba, że będę pisał o jakimś wtórnym polskim undergroundowcu?

H: HALLO BIMMELBAHN
"Hallo Bimmelbahn" to stary przebój niemieckiej grupy Nighttrain, który był coverowany później przez jeszcze bardziej znaną niemiecką grupę - Boney M ("Gotta Go Home"). to były lata 1973, 1979, teraz mamy (mieliśmy) 2010, przyszedł czas na Duck Sauce. Armand Van Helden z A-Trakiem wzięli wersję Boney M, zapętlili, a przerwy zaszyli głosem mówiącym imię i nazwisko znanej piosenkarki/aktorki (nie, nie chodzi o Kaję Paschalską, czy jak tam się ta rzepa zowie). prosta recepta na hit, od którego uciec trudno. i trudno też go nie lubić. w momencie, gdy to piszę, w innym pokoju leci transmisja z Turnieju Czterech Skoczni, a tam co chwilę "UuuuUUUuu Uuu Barbra Streisand". może to będzie lepszy doping dla Adasia niż piętnaście wypitych  herbatek Tekanne przed konkursem

I: ISLEY
Isley, Ronald Isley. żywa, 69-letnia legenda r&b, funku, rock and rolla, soulu (zgadza się, wszystkiego). uporał się ze śmiercią brata, basisty Marvina Isleya i wydał w tym roku pierwszy album sygnowany jako jego album solowy. "Mr. I" wyszło ponad 50 lat po debiucie The Isley Brothers - no, najwyższy czas na karierę solową! album niezły na dodatek. wydarzenie to zostało uczczone niezwykłym widowiskiem na Soul Train Awards 2010, gdzie największe przeboje Braci wykonali między innymi Keyshia Cole, Bilal, Freddie Jackson, Cee Lo i R Kelly. nawet sam Ron zechciał pokazać jak dobrze się trzyma, to i on również zaśpiewał, pozdrawiając ze sceny swojego 3-letniego synka.

J: JAJCA
czyli co mnie bawiło, co nie pozwalało poważnie traktować poważnych hiphopowych spraw. na pewno komiczne teksty Ricka Rossa. nigdy nie był i nie będzie wielkim tekściarzem, ale bzdury jakie wygaduje na "Teflon Donie" wykraczają poza wyobraźnie moją i mojego otoczenia. śmiałem się również z tradycyjnie durnych wypowiedzi wielu raperzyn. śmiałem się z MC Hammera, który odebrał tekst Jaya-Z na płycie Kanye Westa jako zaczepkę i wrócił z zaświatów by nagrać diss. śmiałem się z kolaboracji, które jeszcze kiedyś powodowałyby u mnie ostry przewlekły opad rąk, tzn. Raekwon z Justinem Bieberem, Talib Kweli z Gucci Mane. pokłady śmiechu ta rapgra, a to tylko wykopek mały. całe szczęście, że nikt nie musi skupiać się na jednym gatunku muzycznym. bo śmiech to zdrowie, ale dawka czyni truciznę zawsze

K: KONCERTY
w tym roku ominąłem wielkie festiwale, gdyż albo nie mogłem, albo nie przyciągały mnie lineupem. widziałem w sumie trzy występy amerykańskich raperów. po pierwsze Talib Kweli na Warsaw Challenge, po drugie Devin The Dude i wreszcie po trzecie - Method Man z Redmanem. słowem "wreszcie" wypunktowałem oczywiście które z wydarzeń było dla mnie najmocniejsze w tym roku. ale muszę też wyróżnić pana Kweliego, który żadną płytą wcześniej nie wywarł na mnie takiego wrażenia, jakie wywarł grając przede mną na żywo (szkoda, że parę dni potem wyszło mizerne drugie "Reflection Eternal"). koncerty na plus, ale ciągle myślę o odwołanym występie Janelle Monáe. tym bardziej, że w Grudniu zagrała na pewnej zamkniętej imprezie w Warszawie

L: LEWA STOPA
sorry kanye, imma let u finish (wybaczcie oklepany już żart), ale to Big Boi nagrał najlepszy rapowy album roku. bo cokolwiek by się w tej chwili nie działo na scenie, rapgra potrzebuje OutKastu, nawet połowa tego duetu zdołała doskonale ubarwić mijający rok. "Sir Lucious Left Foot: The Son of Chico Dusty" to kolejna podróż do świata cadillaców, pitbulli, klubów ze striptizem, funkujących kompozycji i tradycyjnie odjechanej południowej braggi spod znaku pazura niedźwiedzia polarnego. szkoda tylko, że z jakością nagrania nie współgra zasłużenie dobra sprzedaż. Daddy Fat Sax na szczęście nie zraża się i zapowiada na przyszły rok kolejną solówkę. i solówkę Andre 3000. a potem kolejny album OutKastu. jaranko

Ł: ŁZY CHRISA BROWNA
na tegorocznym BET Awards Chris „Damski Bokser” Breezy miał złożyć hołd dla zmarłego rok temu króla popu, tańcząc do kilku jego wielkich przebojów. tańce wyszły całkiem dobrze, ale gdy przyszło do wykonania na żywo "Man In The Mirror", Chrisa sparaliżowało wzruszenie, zamiast śpiewać padł i rozpłakał się jak bóbr na scenie. no i znowu afera, komisje śledcze, bo przecież takie coś musiało być ustawione. sam nie przepadam za Brownem, ale wierzę w jego emocje i to że można je wiązać z utworami MJ'a. będąc przy tribute'ach na BET Awards 2010 to w pełni udał się ten dla Prince'a, w wykonaniu Janelle Monáe, Esperanzy Spalding, Alicii Keys i Patti LaBelle

M: MONSTER
każda potwora znajdzie swego amatora, Nicki Minaj znalazła ich wielu po monstrualnie dobrym featuringu w utworze "Monster" Kanye Westa. "and if I’m fake I ain't notice cause my money aint / let me get this straight wait I’m the rookie / but my features and my shows ten times your pay? / 50k for a verse, no album out!" chwali się Nicki i daje do myślenia - kiedy ostatnio było tak wiele szumu wokół jakiegoś artysty, zanim ten w ogóle zadebiutował? trzeba by było sięgać pamięcią gdzieś do połowy lat dziewięćdziesiątych. szkoda, że przy tych wszystkich mikstejpach, licznych dobrych gościnnych zwrotkach sam właściwy debiut okazał się zbyt miałki i płytki, jak na potencjał silikonowej pierwszej damy Young Money. ale dajemy jej szansę na przyszłość, nie?

N: NIE DO WIARY
koniec roku zamurował słuchaczy hip hopu. usłyszeli wreszcie pierwszy oficjalny singiel z "Detoxu" - zapowiadanego dłużej niż powrót Jezusa trzeciego albumu od Dr. Dre. nawet klip na bogato wyszedł do tego. wydarzenie bezprecedensowe, a sam singiel jaki? a, taki tam, okej nawet. typowa produkcja Doktora, a najśmieszniejsze, że prawdopodobnie jest to w pełni produkcja DJ'a Khalila. gościnnie Snoop Dogg, którego nawet nie podpisano jako współautora "Kush", dziwne. słychać też gościa który brzmi jak Nate Dogg, a nim nie jest (Nate, wracaj do zdrowia), głównym bohaterem refrenu jest Akon, który nie wiem w jaki sposób miał jakkolwiek pasować do tego utworu. jedyne co nie budzi wątpliwości tutaj to sylwetka Dr. Dre i fakt, że musi brać dobre suple, a nie jakieś tam dziadostwo

O: ODWYK
odwyk, odrzucenie narkotyków, odrodzenie Eminema jako człowieka. na "Recovery" zdecydowanie słyszymy odmienionego w stosunku do zeszłorocznego "Relapse" Marshalla. otrzymaliśmy album roku w kategorii "hate it or love it" - krążek podzielił fanów na tych, którzy bez litości besztają Ema za tragiczną selekcję podkładów, poprockowe naleciałości, oraz na tych, dla których od bitów ważniejsze jest to, jak i co Eminem na nich rapuje. recenzenci wyciągnęli z tego średnią arytmetyczną i ogólnie ocenili album jako średni, a co za tym idzie najgorszy w dyskografii rapera. co do fanów to ja należę raczej do tych drugich, gdyż nie rusza mnie fakt, że Eminem za często jest puszczany na Esce, a ruszają mnie jego mistrzowskie linijki jak "now get off my dick / dick's too short of a word for my dick / get off my antidisestablishmentarianism, you prick"

Q: QUINCY
Quincy Jones daje nam znać o sobie ostatnio. w listopadzie wyszedł jego pierwszy od piętnastu lat album. żaden w pełni premierowy materiał w sumie, a nowoczesne interpretacje najbardziej znanych utworów wyprodukowanych przez Q. zaskakująco dobre to jak na tworzoną przez całe rzesze raperów, wokalistów i producentów płytkę. co jeszcze u Quincy'ego? mocno pojechał po ambicji Kanye Westowi, kiedy w jakimś wywiadzie dziennikarzyna porównał obu panów do siebie, a Jones był jak "z czym do ludzi?". Najbardziej spektakularnym wyczynem w założeniach miało być wypuszczenie nowej wersji "We Are The World" - z okazji 25-lecia oryginału i w ratunku dla ofiar katastrofy na Haiti zarazem. szkoda, że brało w tym udział parę innych katastrof jak Justin Bieber, Miley Cirus, Jonas Brothers czy T-Pain. choć i tak największym przebojem tutaj jest wokal Wyclefa

P: POLSKA
czyli czemu nie słucham już polskiej muzyki... nie no, słucham trochę, podobały mi się w 2010 dwie rzeczy - Vavamuffin (znów profesjonalnie podane jamajskie klimaty, tym razem nawet więcej niż jamajskie) i Natu (również wielki profesjonalizm byłej członkini Sistars). z hip hopu byłem zmuszony zrezygnować na dobre, doszedłem do wniosku, że nic mnie z nim już nie trzyma. podziemie mnie zupełnie nie interesuje od dawna, O.S.T.R. brzmi już jak parodia samego siebie, Tede po udanym dla niego roku 2009 zupełnie rozmienił się na drobne, Eldo znowu wpaja swoją jedyną słuszną wizję hip hopu... szkoda gadać. właściwie nie skreślam tylko Mesa z jego Alkopoligamią za pasujące mi inspiracje z zachodu. ale po co słuchać pośredników, skoro i tak lepiej się słucha tego, co bezpośrednio bije ze źródła?

R: ROZCZAROWANIA
było ich trochę. jeśli chodzi o hip hop to światła dziennego zdecydowanie nie powinno ujrzeć "Wu Massacre", ewentualnie mogło wyjść w wersji sama okładka, bo ona akurat dała radę. kompilacja odrzutów różnych Wu Tangowych bezczelnie sprzedana jako oficjalny album trójki najmocniejszych zawodników Wu-tang Clanu. w podobny sposób zupełnie niepotrzebnie wyszedł Redman. do listy dorzucam jeszcze Reflection Eternal (gdzie za bylejakość materiału odpowiada jego producent, Hi-tek), Ludacrisa (Luda, jak mogłeś po tak udanym "Theater Of The Mind" zrobić coś tak płytkiego?). hip hop hip hopem, ale na szczęście w kategorii soul/r&b nie było dużo rozczarowań. w sumie tylko Macy Gray mnie zmartwiła

S: SOULQUARIANIE
przełom XX i XXI wieku był piękny dla fuzji hip hopu z soulem, którą serwowali nam Soulquarians - kolektyw tworzony przez m.in. J Dillę, Rootsów, Commona, Erykę Badu... w minonym roku ich brzmienie jakby powróciło do łask. wystarczy posłuchać ostatniej płyt Eryki Badu – poezja po dziwacznym „New Amerykah: Part One”. albo The Roots. słychać u nich wyraźny powrót do czasów "Things Fall Apart", na dodatek rozbrykali się i niezłą coverową płytę z Johnem Legendem jeszcze nagrali. jakby tego było mało, po dziewięciu latach z nowym albumem powrócił jeszcze jeden Soulqarianin - Bilal Oliver. teraz czekam aż i Common nagra coś znowu w konwencji "Electric Circus". a jeszcze bardziej czekam na powrót D'Angelo

T: TUXEDO
czyli dress code Janelle Monáe - mojej ulubionej, wręcz ukochanej artystki w 2010. po sprawdzeniu w nielegalny sposób jej długogrającego debiutanckiego "The Archandroid", odliczałem dni do sklepowej premiery, by od razu nabyć własny egzemplarz. album odsłuchałem tak wiele razy, że nie wiem jak mi się on mógł jeszcze nie znudzić. to samo z teledyskiem do "Tightrope". śledzenie recenzji "Archandroida", sprawdzanie na Youtube każdego live występu pani Monáe, wyczekiwanie koncertu w Stodole (który się nie odbył, cholera) - pierwszy raz od dawna odczułem, ze jestem autentycznie fanem jakiegoś artysty. polecam wszystkim czasem tak się zakochać w czyjejś muzyce - pozytywna opcja, dopóki w grę nie wchodzi tzn. "psychofaństwo". aha, nie wiem właściwie, czemu postawiłem tej płycie 8+, Anie 9 w recenzji, wyraźnie nie nadaję się do wystawiania cyferek/literek/gwiazdek albumom zaraz po premierze

U: UPAMIĘTNIENIE
Theodore DeReese "Teddy" Pendergrass
Keith Edward "Guru" Elam
Solomon "Bishop Of Soul" Burke
Carlton "King" Coleman
Robert Wilson (The Gap Band)
Garry Marshall Shider (Parliament/Funkadelic)
Marvin Isley (The Isley Brothers)
Ron Banks (The Dramatics)
spoczywajcie w pokoju

V: VINTAGE
czyli wnoszenie akcentów z przeszłości do rzeczy teraźniejszych. mam tu na myśli wyraźne nasilenie tego zjawiska w muzyce soul/r&b. rok temu odniósł na tym sukces Mayer Hawthorne, w tym roku między innymi Aloe Blacc, Cee Lo Green. no i R Kelly - jedno z największych pozytywnych zaskoczeń roku. kojarzysz go tylko z miałkim, plastikowym r'n'b, hiphopową odzieżą i związanym z nieletnimi partnerkami skandalem? możesz już sobie odpuścić i sprawdzić naprawdę solidny i wyrwany żywcem z czasów Marvina Gaye i Ala Greena album "Love Letter". "po prostu oglądnij", wydanie specjalne, bo nie każdy zawsze jest w stanie uwierzyć czemuś, co stoi tylko na piśmie

W: WOLNOŚĆ
"Daj Wolności Zapanować" - tak w tłumaczeniu nazywa się ostatni album soulowej wokalistki Chrisette Michele. to też tytuł jednego z utworów na płycie, przez wielu uznanego za najmocniejszy, najciekawszy moment krążka. nie tylko dlatego, że Chrisette tutaj rapuje. bo kto się na takiej płycie spodziewał mocnego, niemalże afrocentrycznego występu. i to ze świetnie dobranymi featuringami Black Thoughta i Taliba Kweli. nie jestem w stanie powiedzieć, czy aby na pewno czarnoskórzy Amerykanie w obecnych czasach wciąż potrzebują tego typu hymnów "ku pokrzepieniu serc", ale prawda jest taka, że utwór ma niesamowitego kopa, a refren za każdy razem wywołuje dreszcze. jedna z rzeczy która będzie mi się zawsze kojarzyła z 2010

Y: YELAWOLF
Yelawolf, chłopak z Alabamy robiący świetny hip hop z elementami country i rocka - dla mnie rapowy "rookie of the year". obserwując opinie w sieci jestem niemalże osamotniony w tej opinii - inni jak najważniejszych debiutantów wymieniają Mac Millera, Curren$y'ego, Professora Greena, Big K.R.I.T.’a, B.o.B., nawet Drake'a, Nicki Minaj, czy J Cole'a, który przecież jeszcze nic oficjalnego nie wydał. do tego wielu, wielu innych. wniosek nasuwa się prosty - 2010 był wyjątkowo obfity w debiuty. i bardzo dobrze, dwanaście miesięcy temu zmieniła się nam trzecia cyfra w oznaczeniu roku. to właśnie powinna nam przynosić nowa dekada - zmianę wart, stare twarze zastępowane nowymi, świeżość, świeżość i jeszcze raz świeżość

Z: ZATRZĘSIENIE
miłośnicy soulu nie mają na co narzekać w tym roku (poza mierną Macy Gray), bardzo dużo dobrych premier - Erykah Badu, Dwele, Bilal Oliver, Aloe Blacc, John Legend & The Roots, The Floacist, Duffy, Chrisette Michelle, Jazmine Sullivan, R Kelly, Cee Lo Green, Ron Isley, Danny Boy. jakby do tego podciągnąć Janelle Monáe, parę udanych rzeczy z r&b, Bruno Marsa, czy funk w postaci powracających Jamiroquai, to jak można mówić, że to wszystko muzyka minionych czasów?

Ż: ŻENADA
Black Eyed Peas to regularny artystyczny regres z płyty na płytę. w momencie gdy rok temu niebezpiecznie zbliżyli się do dna, will.i.am musiał powiedzieć reszcie grupy coś w stylu "hej, może spróbujemy jednak dotknąć tego dna?" Taboo i apl.de.ap, zaskoczeni oświadczeniem członka zespołu, znacząco spojrzeli na siebie i byli jak "zaraz, zaraz, ale jak to szefie?". Fergie natomiast, w zupełnym przeciwieństwie do chłopaków wykazała się stuprocentowym entuzjazmem wobec szalonego pomysłu willa i powiedziała: "znakomity pomysł! damy radę jeszcze w tym roku to wydać! to będzie najgorszy syf dekady! wczoraj oglądałam mój ukochany film z Patrickiem Swayze, możemy zsamplować piosenkę z niego?". i dali radę. mikroskopijne resztki szacunku do will.i.ama i dawnego BEP poszły się... kochać

1 komentarz:

  1. fajny pomysł na alfabetyczne ujęcie. dobrze się czytało.

    OdpowiedzUsuń