piątek, 9 lipca 2010

kolejne recenzje

tym razem zacznę od lepszych. na początek nowy album The Roots - "How I Got Over". i mam problem, bo nie wiem co własciwie o nim pisać, tym bardziej że Korzenie to tak sprawdzona marka, że mógłbym recenzję napisać w ciemno przed odsłuchem i byłaby równie obfita w superlatywy i zachwyty, jak ta napisana po kilku sumiennych odsłuchach. wyszłoby co prawda parę nieścisłości w ten sposób, bo nie przewidywałem, że po pełnym pozytywnej energii (kocham ten frazes) tytułowym przeboju, płyta okaże się bardzo stonowana, liryczna i do bólu poważna (ale już nie tak mroczna, jak dwie ostatnie), przywodząc "Things Fall Apart" jako najbliższy przykład podobnie brzmiącej płyty Rootsów. a niejeden fan przyzna, że to bardzo pozytywne skojarzenie. poza tym przeceniłbym zapewne formę gości, którzy na poprzednim krążku w niejednym numerze kradli show rapowemu liderowi grupy tzn panu Black Thought. tutaj już jest równowaga, no ale to dobrze przecież. w ogóle jest bardzo dobrze. tradycyjnie. 9/10
jak na złość w niemal tym samym czasie płytę wydaje reprezentant sprawdzonej hiphopowej marki nr 2, to znaczy Big Boi z Outkastu. "Sir Lucious Left Foot: The Son Of Chico Dusty" formalnie jest jego pierwszym solowym albumem, pierwszym powstałym bez udziału na mikrofonie drugiego członka grupy, Andre 3000. i mielibyśmy na płycie jego gościnny występ (odrzucony numer "Lookin 4 ya" do sprawdzenia w sieci, polecam gorąco!), gdyby nie złośliwość niedoszłego wydawcy Big Boia, który skutecznie zablokował możliwość wspólnego występu duetu. całe szczęście, nie zablowowali ducha Outkastu, specyficzny klimat ich muzyki (zarówno starszych jak i nowszych), udziela się w conajmniej połowie utworów. pomocą wykazał sie tutaj kolektyw producencki Organized Noize (za ich powrót do dawnej potęgi będę trzymał mocno kciuki), albo stary znajomy - George Clinton. z drugiej strony mamy trochę utworów stricte mainstreamowych, ale pokazujących ten główny nurt z możliwie najlepszej strony. naczelni mordercy klasycznego brzmienia hip hopu - Scott Storch, albo Lil Jon niejednego już pozytywnie zaskoczyli podkładami do singlowego "Shutterbugg" i "Hustle Blood". ale największą zaletą płyty jest sam główny bohater. Daddy Fat Sax krótko mówiąc trzyma klasę. w przeciwieństwie do wielu legend sprawnie unika możliwości bycia oskarżonym o brak rozwoju, jechanie na oklepanych patentach. dzięki lekkim urozmaiceniom w jego flow nie nuży tak jak zdarzało się momentami w dyskografii zespołu. do tego nie boi się zejść na drugi plan, oddając głos zarówno utalentowanej Janelle Monáe, jak i mniej ambitnemu, ale ogromnie popularnemu a Stanach Gucciemu. świetny materiał, zyskujący z każdym odsłuchaniem. ale nie zasługujący na dziesiątkę, na nią zasługiwał "Speakerboxxx/The Love Below" 9/10
Macy Gray - "The Sellout". Erykah Badu, Alicia Keys, Jill Scott.. wszystkie te panie dobrze potrafią trzymać narzucony przez siebie poziom, rozwinąć skrzydła, umiały też poszerzyć swój fanbase - czemu Macy tego wszystkiego nie umie? tytuł płyty, czyli "sprzedawanie się", okazuje sie być mocno ironiczny - nawet żeby sprzedać dobrze swoją muzykę, trzeba robić to w dobry sposób, a ta płyta nie zachęci do siebie ani szerszego odbiorcy, ani miłośnika jakiejkolwiek jej poprzedniej płyty. może kumoś osłuchać się singiel, może komuś się spodoba nienajgorsze poprockowe "Kissed It", ale i wtedy nie znajdzie tu nic więcej wartego uwagi. bezduszny soul, patrząc przez pryzmat debiutu to już w ogóle porażka 3/10
Dwele - "W.Ants w.Orld W.Omen". Dwele to jedna z najważniejszych postaci współczesnego soulu męskiego. pomaga mu w tym oczywiście fakt, źe jest to mało obecnie popularna muzyka, to i konkurencji dużo nie ma. jego płyt słucha się z myślą "i tak dobrze, że coś neosoulowego wychodzi", tym razem jestem w stanie bezwzględnie powiedzieć "to jest dobry album". patrząc choćby przez pryzmat ostatniego wydawnictwa, Dwele nie jst już artystą jadącym na sentymencie do J Dilli, D'Angelo i Soulquarianów (co nie znaczy, że odcina się od tego środowiska), a jest samodzielnym muzykiem, śpiewającym i dobierającym produkcje według tego, co sam szczerze chciałby nagrać, a nie czego oczekują słuchacze. cieszy przede wszystkim pierwsza część płyty, cechująca się dynamiczniejszą produkcją, albo zamykające płytę "I Wanna" z DJ'em Quikiem. środek płyty spokojniejszy, ale nie można przecież wymagać od muzyka, żeby odrzucił zupełnie brzmienie, z którym się go od lat kojarzy. udany i niehermetyczny soulowy album, pozytywnie kojarzący się z niezapomnianym, jedynym albumem jego kolegi Bilala Olivera ("1st Born second" z 2001, podobno drugi album w tym roku) 7/10

2 komentarze:

  1. Jakieś recenzje polskich płyt planujesz?

    OdpowiedzUsuń
  2. raczej nie, co najwyżej podsumuję pod koniec roku czy coś mi się podobało, czy nie. za mało słucham polskich rzeczy

    OdpowiedzUsuń